Szli
nieprzerwanie już godzinę. Natężenie magii wzrastało, co wpływało na uczucia
członków wyprawy. Coś jednak było w tym lesie, co w pewien sposób uspokajało,
jednak nie wiedzieli na jak długo. Phillip i Dean już zostali napojeni
eliksirem uspokajającym , bo melancholijny nastrój, w jaki wpadli, zaczynał być
dla nich niebezpieczny. Wszyscy starali się ignorować wzrastające uczucia i
bodźce, jednak niektórym się to nie udawało. Jake praktycznie podskakiwał z
radości, za nic mając poszturchiwania towarzyszy.
-
Jak się trzymasz? – zapytał Alex Harry’ego.
-
A jak mam się według ciebie trzymać? – Potter zaśmiał się ponuro. – Jestem
twardy i napalony, do tego spodnie i materiał bokserek mnie drażni, a w cholerę
niebezpieczna misja przed nami. Zamiast myśleć o tym co ważne potrafię myśleć
tylko o tym, kiedy będę mógł się w końcu do ciebie dobrać.
Alexander westchnął głęboko, starając się opanować nadmierną ekscytacje.
Alexander westchnął głęboko, starając się opanować nadmierną ekscytacje.
-
Mam nadzieję, że dziś to się skończy. – mruknął do niego.
Gryfon
kiwnął głową i zacisnął zęby mocno na wardze, żeby nie jęknąć w głos.
-
Stać! – usłyszeli warknięcie Marcusa od przodu. – Przygotować się! Coś
nadchodzi!
Członkowie
wyprawy, mimo odmiennego humoru spięli się jak struny, nasłuchując.
Rzeczywiście coś nadchodziło. Szeleszczenie liści było coraz bliższe. Nagle zza
krzaków wyszło powoli dziesięć potworów. Potter aż otworzył oczy z wrażenia,
czegoś takiego jeszcze nie widział.
Stwory mierzyły może z półtora metra, jednak sam ich wygląd był nader dziwny. Miały duże, jaszczurze pyski, z rzędem ostrych zębów, wąskie oczy z pionową źrenicą, wpatrywały się w nich groźnie. Tułów i nogi, jak u człowieka, pokryte były zielonymi łuskami, natomiast ręce tego zwierzęcia były zakończone ostrymi pazurami. Co najbardziej zdziwiło towarzyszy, to to, że każdy z tych stworów trzymał idealnie naostrzony topór. Z ich pysków wydobywało się przerażające syczenie.
Stwory mierzyły może z półtora metra, jednak sam ich wygląd był nader dziwny. Miały duże, jaszczurze pyski, z rzędem ostrych zębów, wąskie oczy z pionową źrenicą, wpatrywały się w nich groźnie. Tułów i nogi, jak u człowieka, pokryte były zielonymi łuskami, natomiast ręce tego zwierzęcia były zakończone ostrymi pazurami. Co najbardziej zdziwiło towarzyszy, to to, że każdy z tych stworów trzymał idealnie naostrzony topór. Z ich pysków wydobywało się przerażające syczenie.
-
Miecze w górę! – powiedział Parker, nie spuszczając z nich oczu. – Potter
rozumiesz cokolwiek z tego, co do siebie mówią?
Harry
kiwnął głową, nie odrywając spojrzenia od stworów.
-
Mają nas zabić.
Były
nauczyciel kiwnął głową.
-
Do ataku!
Stwory
i wojownicy z Mrocznego Miasta ruszyli równocześnie. Ostre miecze natrafiły na
stalowe topory i rozpoczęła się walka. Potwory mimo swojego niskiego wzrostu,
nadrabiały siłą, ostrym toporem i pazurami. Tutaj nie było czasu na inne
metody, niż błyskawiczne wyeliminowanie wroga. Walczyli aby zabić. Potter
syknął, gdy pstry pazur rozciął mu skórę na ramieniu.
-
*Dlaczego nas atakujecie?! – wysyczał do swojego przeciwnika,
ogarniętego rządzą mordu.
Stwór
aż otworzył szerzej oczy z wrażenia.
-
Wybrany? – opuścił miecz i spojrzał na niego z szacunkiem.
-
Ja… Co?
Zielony
gad pochylił głowę w geście szacunku.
-
Jesteś Wybranym. Tylko Wybrany mógłby się z nami porozumieć.
Gryfon
już niczego nie rozumiał. Bestia, która nie wcześniej, jak przed paroma
sekundami chciała go zabić, teraz kłaniała mu się w pas.
-
Jest też inny, który ma dar mowy, skąd wiesz, że ja jestem tym dobrym?
-
Można was wyczuć po zamiarach. Mógłbyś Panie dać sygnał swoim wojownikom,
aby zaprzestali walk?
Zielonooki
spojrzał na bok, gdzie jego towarzysze wciąż walczyli na śmierć i życie.
-
PRZESTAŃCIE! – krzyknął, gdy stwór uspokoił swoich pobratymców.
Uczestnicy
wyprawy otwarli szerzej oczy w zdumieniu, ale zaprzestali walk.
-
Co miałeś namyśli, mówiąc, że można nas wyczuć po zamiarach? – Harry,
jak gdyby nigdy nic, wrócił do przerwanej rozmowy.
-
Wiele lat temu był tutaj inny wężomówca, jego dusza była wręcz czarna i
krzyczała w rozpaczy, jakoby o pomoc. Twoja jest biała i czysta. – spojrzał na niego z szacunkiem.
– W naszych szeregach krąży legenda o mówcy, o duszy czarnej, który przyniesie
zagładę na świat, jak i o białym mówcy.
-
Według tej legendy – kontynuował inny stwór, stojący obok Syriusza – wiele
lat później, pojawi się mówca o duszy białej, wręcz nieskazitelnej, który
przywróci światu harmonie. Obaj mówcy na przełomie kilku lat pojawią się w
naszym lesie, każdy z tym samym celem. Czarny wężomówca po to, by wzmocnić
swoją potęgę, a biały po to, aby móc zgładzić czarnego.
Gryfon
skinął głową na znak, że rozumie.
-
Dziękuję wam, myślę że wiem o czym mowa w waszych legendach i daleko od
prawdy nie są. – skinął im głową. – Czy jest coś jeszcze, czego musimy
się obawiać?
Naprzód
wysunął się największy ze stworów.
-
Las ten jest pełen niebezpieczeństw, panie. Żyją tu i dobre i złe stwory,
więc wasza droga nie będzie usłana różami. Jednakże, jesteście coraz bliżej
celu.
-
Dziękuję – podał rękę swojemu rozmówcy, jak i każdemu zielonemu
potworowi na polanie. – Za wszystko. Za
to, że zaprzestaliście walk, jak i za to co mi powiedzieliście.
-
To była przyjemność, biały mówco. Mamy nadzieję, że świat znów pogrąży się
w harmonii, a stanie się tak tylko dzięki twojej pomocy.*
Harry
uśmiechnął się słabo. Stwory pokłoniły się mu i wycofały do lasu. Na polanie
zapadła cisza.
-
Możesz nam powiedzieć, co tu się właśnie stało? – Łapa pierwszy otrząsnął się z
szoku.
Potter
odchrząknął i odwrócił się do towarzyszy.
-
Nawet tutaj słyszeli przepowiednie o wybrańcu. – odwrócił się do nich i
opowiedział im całą rozmowę.
-
A to ci heca! – mruknął Parker. – Ty to jesteś jednak w czepku urodzony.
Gryfon
zaśmiał się i rozejrzał po towarzyszach.
-
Czy ktoś jest ranny? – zapytał.
To
jedno niepozorne pytanie wzbudziło wojowników z szoku. Dean i Remus, jako
uzdrowiciele, podchodzili do każdego po kolei i leczyli małe ranki, jakie
zdobyli w czasie walki. Rozdarć na ubraniach, które były specjalnie
zaprojektowane do walki, nie dało się jednak zaszyć za pomocą magii.
-
Tym będą musieli zając się krawcy, jak wrócimy – Dean wskazał na dziury w
ubraniach.
Black
skinął głową.
-
Chodźmy już, wedle tego co powiedział Harry droga jest krótka, ale
niebezpieczna – powiedział.
Ustawili
się na powrót w dwójki i ruszyli.
Ścieżka
była coraz węższa, ale nadal starali się trzymać szyk. Przez gęste krzewy i
wysokie drzewa, było praktycznie ciemno, jednak nie oświetlali sobie drogi,
żeby nie zwabić niepotrzebnego przeciwnika. Szli nieprzerwanie już parę godzin,
większa część grupy już umierała z głodu, jednak nie zatrzymywali się, żeby jak
najszybciej pokonać drogę dzielącą ich do świątyni Tytusa. Według mapy za parę
kilometrów miała być mała polanka, na której zrobią krótki postój, zaplanują co
dalej i napełnią żołądki. Napięcie w powietrzu było tak ciężkie, że można by je
praktycznie kroić nożem, humory co niektórym psuły się coraz bardziej, jednak
nie mieli możliwości nic z tym zrobić. Alex już od paru minut obserwował
Harry’ego, po którego brodzie ciekły kropelki krwi, od zagryzania wargi.
Westchnął ciężko. Czemu wszystko co najgorsze, zawsze spotykało Pottera?
Pokręcił głową i przyspieszył.
Po
parunastu metrach zaczęło się dziać coś dziwnego. Mianowicie, co parę kroków,
Dean, Jake, Phillip i Chris potykali się. Nie umiejąc wytłumaczyć dlaczego.
Cała czwórka w tym samym momencie, w taki sam sposób. Tłumaczyli to,
wyrastającym nagle korzeniem z ziemi, jednakże, gdy reszta odwracała się by to
sprawdzić, wszystko było w porządku. Mimo wszystko, las ten był magiczny, więc
zwiększyli swą czujność i rozglądali się uważnie dookoła. Dean i Phillip
potykali się teraz praktycznie co krok, usilnie starając się zachować równowagę.
Nagle Strait jęknął głośno.
-
Korzeń złapał mnie za nogę!
Wojownicy
zbliżyli się do niego i spojrzeli na lewą nogę pół mrocznego elfa. Rzeczywiście
wokół jego kostki, ciasno opleciony był korzeń drzewa.
-
Odcinamy? – Marcus spojrzał na towarzyszy.
-
Nogę czy drzewo? – Phillip zaśmiał się histerycznie.
-
Nie bądź śmieszny, Strait! – Parker ochrzanił go. – Oczywiście, że korzeń.
-
Zdajesz sobie sprawę, że jak to zrobimy, to możemy wkurzyć to coś, co od paru
minut już nas atakuje? – Lupin spojrzał na niego powarzenie.
-
A co innego mamy zrobić Remusie? – Łapa stanął po stronie wampira. – Przecież
go tu nie zostawimy.
Lunatyk
westchnął ciężko.
-
Macie racje, zróbcie to.
Syriusz
rozejrzał się dookoła.
-
Odsuńcie się lepiej. – poradził młodzieży.
Wyciągnął
miecz, zamachnął się i uciął.
Chwilę
nic się nie działo, jednak później ziemia zaczęła drżeć.
-
Wiać! – krzyknął do wszystkich.
Odwrócili
się w stronę, w którą szli i puścili się pędem. Ziemia wokół nich zaczęła
mocniej się trząść, tak, że już ledwo stawiali stopy.
-
O kurwa… – wymsknęło się Jake’owi, gdy zdali sobie sprawę co się dzieje.
Drzewa
praktycznie ożyły. Na potężnych pniach pojawiły się puste oczodoły. Korzenie,
do tej pory ukryte w ziemi, zaczęły wychodzić na powierzchnie, by służyły im za
kończyny dolne. Pojedynczymi gałęziami, wyrastającymi z boku, machały jak
szalone, próbując złapać ludzi w swe szpony. Jednak najgorsze w tym wszystkim
było to, że otoczyły ich ciasnym kręgiem, nie pozostawiając miejsca na
ucieczkę.
-
Co robimy? – Harry spojrzał na Marcusa nagląco.
-
Palić, zamrażać, rozwalać, cokolwiek! – odpowiedział mężczyzna, nie odrywając
spojrzenia od drzewiastych stworów przed nimi. – Za tamtymi – wskazał na
drzewostwory, które zasłaniały im ścieżkę prowadzącą w dalszą drogę – są już
normalne drzewa. One muszą być ożywione tylko w tym terenie, wystarczy, że
utorujemy sobie drogę do przodu i musimy gnać, ile sił w nogach. Rozumiecie?! –
Potter i pozostali kiwnęli głowami. – To do roboty!
Wszyscy
naraz unieśli różdżki i zaczęli miotać zaklęciami w drzewiaste potwory. Mimo
chwilowego zaskoczenia, które pozwoliło wyeliminować paru z nich, przeciwnicy
mieli druzgocącą przewagę. Praktycznie wystarczyło jedno, porządnie wycelowane
zaklęcie, by ich zniszczyć, jednak było ich za dużo, o czym wkrótce się
przekonali. Potter był w trakcie palenia jednego, gdy usłyszał krzyk Alexa.
Chłopak podczas walki z wyjątkowo dużym drzewostworem został zaatakowany od
tyłu. Wątłe gałęzie oplotły się ciasno wokół jego bioder, unosząc go do góry.
Parę wąskich gałązek zacisnęło się wokół szyi Davisa dusząc go. Po twarzy
wampira płynęły strumienie krwi, poprzez ostre liście, które raz po raz
trzaskały go po twarzy. Gryfon chciał się przedrzeć do chłopaka, ale drzewiaste
potwory, jakby wyczuwając jego strach i desperacje stanęły przed Alexandrem,
tym samym otwierając im drogę ucieczki.
-
Dean, Remus idźcie już! – wydarł się Syriusz – Ranni nam się nie przydacie,
przejdźcie na bezpieczny teren, my odbijemy Alexa i do was dołączymy.
Lunatyk
kiwnął głową i pobiegli przed siebie. Reszta wojowników natomiast, z jeszcze
większym zacięciem zaczęła walczyć z potworami, starając się uratować swojego
kompana. Zostało im praktycznie do pokonania już dwóch, gdy usłyszeli głośny
jęk przerażenia, ze strony uwięzionego.
- Alex! – wydarł się Harry i dosłownie przeturlał się pod drzewiastymi stworami, aby dostać się do ukochanego.
To co zobaczył praktycznie zmroziło mu krew w żyłach. Stwór trzymający Alexandra, wbijał mu powoli gałęziaste szpony w klatkę piersiową, chcąc wyrwać serce. Potter otrząsnął się i wysłał z różdżki strumień ognia w tą konkretną gałąź. Gniew i niepokój o ukochanego obudziło w nim jego żywioł. Ogień. Podniósł dłonie i uformował dwie ogniste kule, następnie rzucając nimi prosto w pień stwora. Drzewo zajęło się i Alex upadł wolny na ziemie. Zielonooki wciąż promieniując żarem podszedł do kochanka, pozostawiając Jake’owi, Stevenowi i Phillipowi obronę swoich pleców. Podniósł go delikatnie i wycofał się za towarzyszy.
- Alex! – wydarł się Harry i dosłownie przeturlał się pod drzewiastymi stworami, aby dostać się do ukochanego.
To co zobaczył praktycznie zmroziło mu krew w żyłach. Stwór trzymający Alexandra, wbijał mu powoli gałęziaste szpony w klatkę piersiową, chcąc wyrwać serce. Potter otrząsnął się i wysłał z różdżki strumień ognia w tą konkretną gałąź. Gniew i niepokój o ukochanego obudziło w nim jego żywioł. Ogień. Podniósł dłonie i uformował dwie ogniste kule, następnie rzucając nimi prosto w pień stwora. Drzewo zajęło się i Alex upadł wolny na ziemie. Zielonooki wciąż promieniując żarem podszedł do kochanka, pozostawiając Jake’owi, Stevenowi i Phillipowi obronę swoich pleców. Podniósł go delikatnie i wycofał się za towarzyszy.
-
Odwrót! – zawołał Marcus i rzucili się biegiem do czekających na nich
uzdrowicieli.
Gdy
przekroczyli linię normalnych drzew opadli na trawę i westchnęli z ulgą.
Lunatyk natomiast podszedł do rannego chłopaka, machał nad nim różdżką, podawał
różne eliksiry, jednak rany wciąż nie chciały się zasklepić.
-
Zdaje mi się, że Alex trafił pod skrzydła królowej. – mruknął. – W gałęziach i
liściach tego stwora musiała być jakaś trucizna, bo nie mogę zaleczyć ran.
Przykro mi, będziesz musiał poczekać z tym do powrotu do zamku. Teraz jednak
zdejmij koszulę, zrobię ci opatrunek.
Ślizgon
przy pomocy partnera pozbył się niepotrzebnego materiału. Jego przyjaciele z
przerażeniem spojrzeli na ranę widniejącą na piersi. Pięć głębokich wypukleń,
dookoła serca, z których płynęła krew. Chris głośno przełknął ślinę.
-
Kiepsko to wygląda…
Remus
westchnął i przy pomocy Harry’ego założył Davisowi opatrunek na ranę. Potem
wstał i oczyścił jego twarz i klatkę z krwi. Wtedy też na szyi ukazał się
ciemniejący siniak od przyduszania.
- Zostaw – mruknął Alex, odsuwając się od Remusa – zejdzie samo. Teraz jednak chciałbym się dowiedzieć, czy jest tu gdzieś jakiś strumień, zaklęcia czyszczące cholernie swędzą.
- Zostaw – mruknął Alex, odsuwając się od Remusa – zejdzie samo. Teraz jednak chciałbym się dowiedzieć, czy jest tu gdzieś jakiś strumień, zaklęcia czyszczące cholernie swędzą.
Lunatyk
zaśmiał się cicho.
-
Zaraz sprawdzimy – podszedł do siedzącego kawałek dalej Syriusza i pochylili
się nad mapą. – Za parę metrów jest polana, przez którą przebiega strumyk. – powiedział
nie podnosząc głowy.
Alex
podziękował mu w milczeniu, wstał i podniósł leżącą obok koszulę.
-
Możemy iść dalej?
Marcus
kiwnął głową i zebrał pozostałych.
-
Jeśli szczęście nam dopisze i nie spotkamy żadnych stworów po drodze, to za
trzydzieści minut mamy postój.
Chłopcy
zaklaskali uradowani i wszyscy ruszyli w dalszą drogę. Harry, ignorując swój
problem spojrzał na Davisa. Chłopak szedł, trzymając górną część ubioru w
dłoni, biały bandaż owinięty dookoła jego klatki piersiowej, odbijał się na tle
ciemności puszczy. Chłopak krzywił się raz po raz, łapiąc pod boki, ale uparcie
szedł do przodu.
-
Chcesz eliksir przeciwbólowy? – zagadnął go cicho Harry.
-
Wytrzymam, nie zatrzymujmy się teraz – odpowiedział cicho chłopak.
-
To dla mnie żaden problem, mogę ci po niego podejść, po co masz się
niepotrzebnie męczyć. – Potter spojrzał na niego z troską.
Alex
posłał mu uśmiech i wyciągnął rękę, łapiąc jego dłoń w swoją.
-
Cieszę się, że się o mnie troszczysz, ale naprawdę, wytrzymam. – uścisnął
mocniej dłoń ukochanego. – Mój problem jest niczym, w porównaniu z twoimi –
posłał mu krzywy uśmiech i wskazał podbródkiem na twardy wzwód, odznaczający
się na przedzie spodni Gryfona. – Nic nie zelżało?
Harry pokręcił głową.
Harry pokręcił głową.
-
Ani przez moment, a podczas walki było jeszcze gorzej. A jak u ciebie?
Alexander
zaśmiał się gorzko.
-
Wyobrażasz sobie, że w chwilach, kiedy powinienem czuć cholerne przerażenie, ja
odczuwałem ekscytacje? Dopiero to podduszenie i próba wyrwania serca z klatki
piersiowej wydobyła pozytywne, jak dla mnie, reakcje z mojego ciała.
Teraz
to Potter mocniej uścisnął dłoń partnera.
-
Jeszcze tylko trochę – uspokoił i siebie i jego.
Całe
szczęście droga do polany odbyła się w spokoju i bez zbędnych rewelacji.
Przeszli ją szybko i w miarę sprawnie. Marcus i Syriusz, którzy szli pierwsi,
gdy tylko dotarli do strumyku, rzucili torby na trawę i wbiegli do niego,
chlapiąc się jak małe dzieci. Chłopcy widząc to zaśmiali się radośnie. Strumień
zimnej wody, po dzisiejszych przeżyciach, był jak raj.
-
Ile wy macie lat, co? – zagadnął ich Remus siadając na brzegu wąskiej rzeczki.
Łapa w odpowiedzi ochlapał go, czym doprowadził do śmiechu towarzyszy. Nie wszystkim jednak było radośnie. Alexander mimo opanowującej jego ciało ekstazy czuł rwący ból.
Łapa w odpowiedzi ochlapał go, czym doprowadził do śmiechu towarzyszy. Nie wszystkim jednak było radośnie. Alexander mimo opanowującej jego ciało ekstazy czuł rwący ból.
-
Remusie? – zagadnął Harry przyjaciela, widząc grymas na twarzy ukochanego.
Wilkołak spojrzał na niego pytająco – Mógłbyś dać Alexowi fiolkę eliksiru
przeciwbólowego?
Mężczyzna
przerzucił wzrok na krzywiącego się Ślizgona i bez zbędnych pytań podał mu
lekarstwo.
-
Odświeżcie się, najedzcie i musimy ruszać. – poradził im.
Harry
skinął głową i pozbył się koszuli, butów i skarpetek. Skórzanym spodniom raczej
nie groziło przemoknięcie. Podszedł do partnera, siedzącego na kamieniu i
czekającego w milczeniu, aż lek zacznie działać. Uklęknął przed nim na jedno
kolano i zaczął mu rozwiązywać prawego buta, zdjął go i to samo uczynił z
ciemną skarpetką. Ten sam proces powtórzył z lewą nogą. Podniósł wzrok na
siedzącego przed nim chłopaka, który aż sapnął na widok głodu w jego oczach.
-
Chodźmy do wody – powiedział zachrypniętym głosem zielonooki młodzieniec.
Alex
kiwnął głową i przyjął wyciągniętą dłoń. Weszli razem do rzeczki. Nie była za
głęboka, ale woda na środku sięgała im ud. Jak to stwierdził na początku Jake,
lepszy rydz niż nic. Potter puścił rękę Davisa i odpłynął kawałek, chcąc
uspokoić swoje rozszalałe ciało. Alex natomiast stał wciąż w tym samym miejscu,
starając się nie ruszać zbyt gwałtownie, aby nie drażnić wciąż świeżych ran.
- Stev, błagam cię, daj se siana, to cholerstwo szczypie! – wampir jęknął z bólem do swojego kolegi.
- Stev, błagam cię, daj se siana, to cholerstwo szczypie! – wampir jęknął z bólem do swojego kolegi.
Blond
włosy Gryfon zaśmiał się.
-
Spoko! – podniósł ręce do góry, w geście poddania.
-
Clark, Rogers, Strait, McCarthy i Thomas, z wody! – zawołał ich Marcus – Potter
i Davis, macie pieć minut i wychodzicie.
Wymienieni
wyszli na brzeg, a Harry i Alex skinęli głowami. Potter podpłynął do swojego
chłopaka i stanął przed nim.
-
Jesteś tu brudny – szepnął i podniósł rękę by zmyć krew z twarzy partnera.
Davis
zadrżał na jego dotyk i przysunął się bliżej.
-
Jak się czujesz? – zapytał Gryfona kładąc mu rękę na biodrze.
-
To ja powinienem cię o to zapytać – odpowiedział mu chłopak.
-
Harry…
-
Co mam ci powiedzieć Alex? Jest mi trudno, jak cholera, ale muszę dać radę. –
powoli opuścił swoją dłoń. – Odsuń się proszę. – szepnął do Ślizgona i sam
zrobił krok w tył.
Alexander
westchnął ciężko, ale sam też odsunął się i zaczął zmywać ze swojego ciała
krew. Gdy skończył opuścili jezioro i wzięli od Syriusza kanapki. Pochłonęli je
błyskawiczne, założyli leżące nieopodal koszule i razem z pozostałymi ruszyli w
dalszą drogę. Jeszcze tylko trochę.
Według
słów Łapy, za parę metrów mieli wejść na polanę, na której zbudowana była
świątynia. Natężenie magii było tu tak wysokie, że aż drażniło w skórę.
Członkowie wyprawy byli na skraju wybuchu z powodu towarzyszących im humorów.
Nawet eliksiry już nie wiele zdziałały, ale zbliżający się cel ich wyprawy był
tu kluczem, który pomagał im opanować zszargane nerwy. Przyspieszyli kroku i
minęli ostatnie drzewa, dzielące ich od ujrzenia świątyni. Wyszli na polanę i
wstrzymali oddech. Sama budowla nie była tak imponująca jak ogromny smok
pilnujący jej wejścia. Bestia jakby czując, że podchodzą otwarła swe ślepia i
spojrzała na nich. Od razu wiedzieli, że mają do czynienia z rozumnym
stworzeniem. Marcus zaśmiał się histerycznie.
-
Czy w tym lesie jest cokolwiek normalnego?
-
‚Owszem człowieku. Jednak obraliście złą
ścieżkę. Wiem po co przybyliście, lecz tylko jeden z was może przekroczyć próg
tej świątyni. Pozostali muszą się zmierzyć z ciężkim zadaniem, jednak wybrany
nie może się oglądać za siebie’. – usłyszeli w swojej głowie „głos” bestii.
Od początku tego dziwnego monologu wpatrywali się jak oszołomieni, jednak po jej ostatnich słowach spojrzeli na Harry’ego. Młody książę przełknął głośno ślinę.
Od początku tego dziwnego monologu wpatrywali się jak oszołomieni, jednak po jej ostatnich słowach spojrzeli na Harry’ego. Młody książę przełknął głośno ślinę.
-
Idź – Łapa poklepał go po plecach.
-
A wy?
-
My sobie poradzimy – Marcus spojrzał na niego nagląco. – Im szybciej wrócisz,
tym prędzej znajdziemy się w zamku.
Gryfon
kiwnął głową.
-
Powodzenia, z czymkolwiek macie się tu zmierzyć.
-
Tobie również – odpowiedział mu Philip.
Harry
uśmiechnął się do nich słabo.
-
Do zobaczenia niedługo. – podszedł do świątyni i bestia wpuściła go do środka.
Przekroczył
próg i od razu pochodnie rozświetliły pomieszczenie. Była tylko jedna droga,
więc od razu wiedział, gdzie iść. Skierował się w stronę przejścia naprzeciwko,
a echo jego kroków rozbrzmiewało dookoła. Rozglądał się czujnie, zaciskając
różdżkę w dłoni, jednak nie widział żadnego zagrożenia. Ściany były białe i
nieskazitelnie czyste, na nich biegł złoty wzór, układający się w dzikie
pnącza, co stanowiło niesamowity widok. Gdyby nie był tu w określonym celu
pewnie by się tym zachwycił, jednak teraz nie miał na to czasu. Doszedł do
przejścia i odetchnął parę razy. Gdy jako tako uspokoił oddech otwarł wrota i
wszedł po szerokich schodach do komnaty grobowej króla Tytusa. Sala była
okrągła, a na samym środku stał czarny grobowiec. Jednak, co najbardziej
zdziwiło księcia, to obraz wiszący dokładnie naprzeciwko wejścia. Obraz
przedstawiający króla Tytusa, który od wejścia nie spuszczał z niego
spojrzenia. Harry zszedł powoli i okrążając grobowiec, stanął przed portretem.
-
Witaj, panie – ukłonił się lekko starożytnemu królowi.
-
Witaj, młody książę. Co cię tu sprowadza? – przemówił mężczyzna basowym głosem.
-
Zostałem wybrany, panie. Muszę ocalić świat przed tą samą bestią, z którą
miałeś styczność przed laty. Jednak do tego potrzebny mi jest twój sztylet, po
który przybyłem. Czy pozwolisz mi na otwarcie grobowca i zabranie go stamtąd?
Mężczyzna
na obrazie wyraźnie posmutniał.
-
Przykro mi to mówić, ale zmarnowałeś swój czas. Sztyletu tu nie ma.
Harry
otworzył szerzej oczy zszokowany.
-
C…Co? Jak to?
Tytus
podrapał się po brodzie.
-
Przed laty był tu tajemniczy chłopak. Myślę, że jest on twoim dzisiejszym
zagrożeniem. Niestety pokonał przeszkody i uśpił Mirion – smoczycę strzegącą
wejścia. Ja, jako obraz nic nie mogłem uczynić. Dokonał grabieży,
zabezpieczając się przed śmiercią. Jedyną rzecz, którą zdradził mi w swojej
pysze to to, że zamierza ukryć mój sztylet w bezpiecznym miejscu.
Potter
opadł na kolana w rozpaczy. Cała wyprawa, znoszenie wysokiego natężenia magii,
niebezpieczeństw, na marne?
-
Czy mogę, mimo wszystko zajrzeć do grobu? – zapytał zachrypniętym głosem.
Tytus
skinął głową.
-
Oczywiście.
Gryfon
wstał i na drżących nogach podszedł do czarnego marmuru. Machnął różdżką i
grobowiec stanął otworem. Rzeczywiście prócz prochów starożytnego króla nie
było tu niczego. Zamknął z powrotem grób i odwrócił się do portretu.
-
Dziękuję. – szepnął i skierował się do wyjścia.
-
Nie masz za co Wybrańcze. – odpowiedział z żalem mężczyzna. – Wierzę jednak w
to, że znajdziesz sztylet. Życzę ci powodzenia.
Harry
kiwnął głową i wyszedł. Gdy dotarł na zewnątrz aż otworzył szerzej oczy z
wrażenia. Wyraźnie było tu widać ślady walki. Jego towarzysze jednak spokojnie
siedzieli pod drzewem, czyszcząc broń.
-
Co tu się dział? – krzyknął.
Cała
dziewiątka poderwała się na nogi i spojrzeli na niego.
-
Nie pytaj – zaśmiał się Syriusz, wygrana potyczka wyraźnie poprawiła mu humor.
– Jak było w środku?
Potter
pokręcił głową i szarpnął się za włosy załamany.
-
Nie mam – szepnął, a pozostali otwarli szerzej oczy w zaskoczeniu. – Riddle był
tu wiele lat temu i zabrał sztylet. Zabezpieczył się przed ewentualną śmiercią,
Dowiedziałem się tylko, że nie ma go ze sobą, tylko postanowił gdzieś ukryć.
Black
ponownie opadł na trawę.
-
Czyli wracamy z niczym?
-
Na to wychodzi…
-
Harry! – krzyknął na niego Jake. – Nie łam się! Będziemy wciąż szukać i wierzę,
naprawdę wierzę, że go znajdziemy! Prędzej czy później.
Zielonooki
wymusił słaby uśmiech.
-
Dzięki kumplu. – rozejrzał się po pozostałych. – To co, wracamy?
Lupin
kiwnął głową i spojrzał na Marcusa.
-
Chyba nasze dalsze siedzenie tu nie ma sensu, chodźmy.
Zebrali
się i ruszyli w stronę, z której przyszli.
-
‚Stójcie’ – usłyszeli w głowie głos smoczycy. Odwrócili się i
spojrzeli na nią zaciekawieni.
- ‚Idźcie w tamtym kierunku‚ – pokazała im ogonem ścieżkę za świątynią – ‚Możecie tam bezpiecznie rozłożyć namiot i przenocować do jutra. W godzinach porannych znajdziecie przy rzece świstoklik, który przeniesie was do domu’.
- ‚Idźcie w tamtym kierunku‚ – pokazała im ogonem ścieżkę za świątynią – ‚Możecie tam bezpiecznie rozłożyć namiot i przenocować do jutra. W godzinach porannych znajdziecie przy rzece świstoklik, który przeniesie was do domu’.
Podziękowali
jej gorąco i poszli we wskazane miejsce. Po paru metrach znaleźli się na małej
polance, która ulokowana była przy głębszej rzece. Rozłożyli tam namiot wedle
zalecenia zwierzęcia, rozpalili ogień i rozsiedli się przy nim.
-
Co teraz? – zapytał Steven, mając dość tej krępującej ciszy.
-
Teraz? – Potter spojrzał na niego w zamyśleniu. – Posiedzimy chwilę, później
pójdziemy spać i nad ranem wrócimy do zamku.
-
Ugh… Dobrze wiesz, o co chodzi! – wtrącił się Chris.
Harry
westchnął.
-
Nie wiem gdzie mam szukać, ale nie spocznę, póki ten potwór nie zginie. –
odpowiedział po chwili.
- A my ci w tym pomożemy – Łapa położył chrześniakowi dłoń na ramieniu. – Pamiętaj, że nie jesteś sam.
- A my ci w tym pomożemy – Łapa położył chrześniakowi dłoń na ramieniu. – Pamiętaj, że nie jesteś sam.
Młody
książę uśmiechnął się słabo.
-
Dziękuję.
Później,
tego samego wieczora leżał na pryczy i wpatrywał się w sufit namiotu. Pozostali
już spali, chroniąc namiot dzięki zaklęciu. Od początku miał jakieś złe
przeczucia odnośnie tej wyprawy, jednak nie umiał ich sprecyzować. Oczywiście
stało się to co zwykle, jakimś cudem komuś – w tym wypadku Riddle’owi – udało
się znowu schrzanić coś w jego życiu. Jednakże tak, jak powiedział przy ognisku
nie spocznie dopóki Voldemort nie zginie, chociaż by miał sam przy tym stracić
życie. Zirytowany tym, że nie może zasnąć wstał i w samych bokserkach opuścił
namiot. Podszedł powoli do jeziora i usiadł nad brzegiem, opierając na zgiętych
kolanach brodę. Westchnął ciężko i spojrzał w gwiazdy. Co jeszcze będzie musiał
zrobić? Co poświęcić?
-
Co tak wzdychasz, dzieciaku? – po jego prawej stronie usiadł Syriusz.
-
Tak jakoś – Potter wzruszył ramionami. – Powiem ci, że czuję się beznadziejnie.
-
Nie wątpię – Łapa poczochrał go po włosach i objął ramieniem. – Jednak głowa do
góry! Uda się, rozumiesz? Musi.
-
Wiem, ale…
-
Tutaj nie ma miejsca na, żadne ale, rozumiesz? Pokonamy tego gnoja! Razem!
~~~~~~~~~~
-
dialogi od * do *, zapisane kursywą –
wężomowa
-
tekst pogrubiony, zapisany w ‚ ‚ –
monolog smoka
Rozdział poprawiony 25.02.2018
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, i tutaj nawet słyszeli o przepowiedni, choć trochę inna jest, ale ten sam kontekst, choć zastanawiam się skad Voldemort wiedział o tym że sztylet mu zagraża, przeżyli chwile grozy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza