Niedługo potem Alex z Stevenem wyszli i Harry został
sam. Tego obawiał się najbardziej. Aby nie poddać się zbyt szybko zbędnym rozmyślaniom
zaczął krążyć wokół pokoju, sprzątając niewielki bałagan, jaki powstał w
przeciągu paru dni. Westchnął smętnie wiedząc, że nie wymyśli sobie już więcej
żadnego zadania, więc udał się do łazienki. Rozebrawszy się wkroczył do
przestronnej kabiny i odkręcił strumień wody. Zawiesił głowę i wpatrzył się w
posadzkę, pozwalając by woda spływała mu po ciele. Podniósł obie dłonie do góry
i przyjrzał im się. Wyraźnie się trzęsły. To nimi dzisiejszego dnia
bezwzględnie zadawał ból, to nimi znęcał się nad młodym Śmierciożercą, to nimi
ostatecznie odebrał mu życie. Zacisnął mocno zęby na dolnej wardze, żeby nie
krzyczeć z bezsilności. Jest mordercą! Zasłużył na taki sam los, jak inni mroczni
czarodzieje. Zasłużył na Azkaban lub, co gorzej, czarną kurtynę w Sali Śmierci.
Nie po to został wyszkolony żeby zabijać tylko po to, żeby chronić ludzi. Jak
on teraz spojrzy w oczy Ann, która tak brzydziła się przemocą i śmiercią? Jak
spojrzy w oczy Alexowi? Przeraził się, czy on będzie chciał nadal z nim być? Z chłopakiem,
który bez skrupułów, z zimną krwią, odebrał komuś życie? No jak?! Zakręcił wodę
i wypadł szybko z kabiny, machnięciem ręki wysuszył się i ruszył ku wyjściu.
Zatrzymał się przy lustrze. Spojrzał wprost w zielone, puste oczy szesnastolatka.
Szesnastolatka, który mimo swojego młodego wieku przeżył już tyle i jest tak
doświadczony przez los. Nie mógł na siebie patrzeć, zdawało mu się, że jego
blada twarz pod wpływem intensywnego spojrzenia przekształca się, ukazując
oblicze zamordowanego. Zacisnął dłonie i zamachnął się. Jęknął cicho, gdy jego
pięści spotkały się z szklaną taflą, w skutek czego ta roztrzaskała się.
Odsunął się i spojrzał z niedowierzeniem na odłamki leżące w umywalce i zdobiące
podłogę. Poczuł, że coś spływa my po dłoniach, więc zdziwiony uniósł ręce. Z
fascynacją wpatrywał się w czerwoną ciecz wypływającą z małych ranek, na
wierzchu dłoni. Nie odrywając od nich wzroku przeszedł do pokoju. Położył się
na łóżku i zwinął w kłębek, trzymając wyciągniętą rękę przed siebie. Nawet się
nie spostrzegł jak po jego policzkach zaczęły płynąć łzy. Zaczął oddychać szybciej,
spazmatycznie łapiąc powietrze i niemal krztusząc się łzami. Był taki słaby…
Brzydził się sam siebie.
Potter nie wiedział jak przetrwał tę noc. Krew po
jakimś czasie przestała płynąć i zastygła, tworząc skorupę na jego ręce. Cały
czas wpatrywał się w jeden punkt, nie reagując na żadne bodźce. Gdy zadzwonił
budzik podniósł tylko wzrok i nie przejmując się irytującym urządzeniem, wrócił
do obserwowania ręki. Jednak po dziesięciu minutach nieprzerwanego dzwonienia
miał dosyć tego wkurzającego dźwięku. Machnął zdrową dłonią, aby wyłączyć dźwięk
i mozolnie się podniósł. Krok, za krokiem udał się do łazienki. Wszedł pod
strumień zimnej wody by się trochę orzeźwić i zmywszy krew z rąk, zakręcił wodę
i wyszedł. Mechanicznie wkładał na siebie kolejne części mundurka. Zawiązał
krawat, chwycił torbę i opuścił pomieszczenie.
Ann, siedząca przy stole Gryfonów i Alexander
zajmujący miejsce przy uczniach Domu Węża, na zmianę wpatrywali się w drzwi,
oczekując nadejścia tej jednej osoby. Martwili się o niego, nie wiedząc, czemu
czuli jakiś wewnętrzny niepokój. Chwilę później do Sali wszedł Gryfon. Od razu rzuciła
się w oczy jego nienaturalna bladość, zgarbiona postawa i puste, podkrążone,
zielone oczy. Potter usiadł naprzeciwko Ann, ani razu nie podnosząc wzroku.
Dziewczyna odwróciła się i skinęła głową Davisowi. Ten podniósł się błyskawicznie
i pokonał dystans dzielący go od stołu partnera, siadając obok niego.
- Harry? – zagadnął go. – Dobrze się czujesz?
Książę skinął głową i sięgnął po kawę.
- Merlinie! – krzyknęła Potterówna i złapała go za posiniaczoną
już i poranioną rękę. – Co ci się stało?
- Mały wypadek. – szepnął, jego głos był tak
zachrypnięty, że na nic innego nie mógł się zdobyć.
Ignorował zawzięcie tą dwójkę, starając się patrzeć
wszędzie byle nie na nich. Brązowooki rzucił zaklęcie wyciszające wokół nich.
- Co się dzieje? – zapytał cicho.
Czarnowłosy pokręcił głową i zacisnął rozpaczliwie
oczy. Ann wyciągnęła rękę przez stół i położyła na tej brata, była wyraźnie
zmartwiona. Bała się o tego roztrzepanego chłopaka. Nie widziała go jeszcze w
takim stanie.
- Braciszku, powiedz… Proszę… - dziewczyna pogłaskała
go po wierzchu dłoni.
Wybraniec jeszcze raz pokręcił głową jednak przełknął głośno
ślinę i zaczął.
- Wczoraj… - ledwie wydusił z siebie, przez ściśnięte gardło,
odchrząknął i zaczął jeszcze raz, jego siostra tymczasem rzuciła jeszcze na
teren zaklęcie rozpraszające. – Wczoraj podczas bitwy usłyszałem przerażający
krzyk, kobiecy krzyk. Kierując się głosem dotarłem do małego domku, z którego
właśnie wybiegła zakrwawiona kobieta, niosąc tobołek w rękach… Ona… Ona błagała
mnie o pomoc. – mimo wysiłku by zachować spokój po jego policzkach wolno
zaczęły toczyć się łzy. – Wziąłem do ręki maleństwo i właśnie chciałem pomóc
jego matce, ale… Ten… Ten bydlak wbił jej dosłownie nóż w plecy. Kobieta umarła
mi pod stopami, a ja zdałem sobie sprawę, że maleństwo zostało same. Wpadłem w szał
i rzuciłem tym Śmierciożercą o ścianę. Nie panowałem nad sobą… Wleciał do budynku
a ja za nim. Na środku salony, leżał martwy ojciec dziecka, to mnie jeszcze
bardziej rozsiedliło. Zacząłem… - mówił coraz ciszej – rzucać nim o ściany. Tam
i z powrotem… Nie potrafiłem przestać! Tak znaleźli mnie tata z Łapą, dzięki
nim przerwałem, jednak było już za późno… Zabiłem go! – Zacisnął zęby próbując
odgonić ogarniającą go rozpacz.
- Harry… - Alex podniósł rękę i położył na ramieniu towarzysza.
- Nie dotykaj mnie! – zawołał histerycznie czarnowłosy
i odskoczył. – Jestem mordercą! Z zimną krwią zabiłem człowieka. Niczym nie
różnie się od śmierciożerców… Wiem, że to cię zniechęca… Powiedz, że się mnie
brzydzisz! Powiedz to!
- Harry! – Davis trzepnął go w głowę, żeby uspokoić. –
Nie brzydzę się ciebie! Zależy mi na tobie do cholery, a tutaj trwa wojna! Ten śmierciożerca
nie wahałby się z zabiciem ciebie! Więc nie waż i się mówić, że jesteś taki jak
oni! – starał się przemówić do rozsądku Gryfonowi, jednak jakby nic do niego
nie docierało. – Proszę, spójrz na mnie… - szepnął na koniec.
Gryfon pokręcił głową i schował twarz w dłonie. Zrozpaczony
Alexander spojrzał na Ann. Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co robić, w tej
chwili do głowy przychodziła jej jedna rzecz.
James Potter właśnie jadł śniadanie uśmiechając się delikatnie
na widok żony, karmiącej małego chłopca. Otwierał już usta, żeby coś powiedzieć,
gdy zapiekła go dłoń. Zaskoczony podniósł rękę i odczytał wiadomość. Uśmiech
zszedł mu z twarzy i natychmiast podniósł się z miejsca, nie kończąc posiłku.
- Co się dzieje? – zapytała Lily, wyczuwając nagły
ruch męża.
- Ann poinformowała mnie, że z Harrym jest źle. – Rudowłosa
posmutniała. – Nasz syn nas teraz potrzebuje.
Pani Potter skinęła głową i wstała.
- Mam iść z tobą?
- Na początek może wezmę Syriusza, najpierw musimy przemówić
mu do rozumu, później wezwę ciebie z małym.
Kobieta skinęła głową. Rogacz ucałował jej policzek i wyszedł.
Łapę znalazł w holu, szybko wytłumaczył mu sytuację i rzuciwszy na siebie
zaklęcie kameleona, zniknęli. Pojawili się w Sali Wejściowej Hogwartu, akurat w
momencie, gdy jadalnie opuszało rodzeństwo Potter. Black aż sapnął, gdy
zobaczył, w jakim stanie jest jego chrześniak. Władca wysłał wiadomość Gryfonce,
że są w holu. Ta ledwie zauważalnie skinęła głową i ruszyła w głąb korytarza.
Zaprowadziła opierającego się Wybrańca do pustej Sali w lochach.
- Po co tu jesteśmy? – zapytał beznamiętnie chłopak wpatrując
się w podłogę.
Brązowooka pokręciła smutno głową.
- Bo chcemy z tobą porozmawiać, synku. – odezwał się
cicho James i razem z Syriuszem zniwelowali działanie zaklęcia. – Kochanie
zostaw nas samych na chwilę, myślę że możesz iść po Alexandra.
Rudowłosa skinęła głową i wyszła. Łapa rzucił zaklęcia
zabezpieczające i podeszli do czarnowłosego.
- Chodź tu do mnie. – powiedział miękko pan Potter i rozwarł
ramiona.
Gryfon mimo swojego wieku prawie podbiegł do ojca i wtulił
się w jego tors, nie powstrzymując już łez, które wypływały z jego oczu. Pierwszy
raz ktoś go pocieszał i tulił w ten sposób. Pierwszy raz poczuł się kochany
przez osobę dorosłą, poczuł że jest ktoś komu na nim zależy. James zacisnął
mocno powieki, lecz mimo to pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Zbyt dużo
z Lily stracili. Jego mały Harry ewidentnie nie zaznał tego typu miłości. Chłopak
zacisnął poranione dłonie na szacie Rogacza, który miał wrażenie, że jego
pierworodny już na zawsze chce zostać w tych objęciach. Huncwot podniósł wzrok
i spojrzał na Syriusza, w którego oczach również tliły się łzy. Byli bezradni.
- Ta… Tato… - odezwał się chłopak spazmatycznie łapiąc
oddech po jakiejś chwili. – Ja go zabiłem… Zabiłem człowieka… Z zimną krwią,
bezwzględnie. Jestem mordercą! Powinni mnie zamknąć…
- Harry. – szepnął król, przerywając mu i głaszcząc po
głowie. – Jest wojna, mimo że staramy się nie zabijać, nie zawsze takie
rozwiązanie jest dobre. Nie waż się mówić o sobie, że jesteś mordercą, bo nie
jesteś. Mordercą był tamten człowiek. To on nie bacząc na nic pozbawiał życia
kolejne osoby. Nie wierzę, że to małżeństwo było jego pierwszymi ofiarami. Ty
nie jesteś mordercą. – powtórzył wyraźnie. – Co najwyżej bohaterem, bo
uchroniłeś kolejnych ludzi przed jego łapami.
- Ale, ale… Zabiłem go.
- Nie zrobiłeś tego celowo. – wtrącił się Syriusz głaskając
chrześniaka po plecach. – Chciałeś po prostu zadać mu ból, ból jaki on sprawił
temu dziecku pozbawiając go rodziców.
- To było nieumyślne. – kontynuował James. – Nie z
twojej winy i nie powinieneś się tym zadręczać. Wiadomo, że nadal będziesz o
tym pamiętał, ale nie zadręczaj się tym.
- Jesteś młody, wkrótce zostaniesz wspaniałym ojcem,
bo nie widzę innej możliwości i masz mnóstwo ludzi wokół siebie, którym na
tobie zależy, więc nie poddawaj się, nie zamykaj się w sobie, bo ranisz
jednocześnie nas.
- Syriusz ma rację. – poparł go starszy Potter. –
Pamiętaj, że jeżeli tobie się coś stanie to my, jako twoja rodzina będziemy
cierpieć najbardziej. – szepnął i wziął jego dłonie w swoje. Black zmarszczył
brwi na ten widok i machnięciem ręki uleczył je.
- A mama? – zapytał cicho Gryfon – Co na to mama?
- Nadal kocham cię tak samo, jeżeli nie bardziej za
to, że stanąłeś w obronie tego maleństwa. – w kącie sali stała Lily z Joshem na
rękach. – I zobaczysz Joshua będzie cię kochał tak samo, jak i my. – podeszła
dosyna i delikatnie podała mu chłopca.
- Cześć maluszku. – szepnął gładząc go po policzku.
Pani Potter starła resztę łez z twarzy syna i
poczochrała go po czarnej czuprynie.
- Dziękuję wam. – odezwał się po chwili ciszy Harry.
James, Syriusz i Lily uśmiechnęli się do niego. Rozczulał
ich widok młodzieńca, wpatrującego się z taką miłością w dziecko, znajdujące się
w jego ramionach.
- Nie masz, za co dziękować. – powiedział Rogacz.
–Jesteśmy dla ciebie o jakiejkolwiek porze, gdybyś nas potrzebował. Nie wahaj się,
bo straciliśmy zbyt dużo lat z twojego życia i chcielibyśmy być teraz w nim
nieustannie obecni.
Po policzku Wybrańca spłynęła jedna, samotna łza.
- Kocham was – szepnął.
Lily nie wytrzymała i rozpłakała się. Podeszła do syna
i przytuliła go, uważając na Josha w jego ramionach. Długo trwali w tym uścisku
jednak po chwili rudowłosa się odsunęła.
- Myślę, że twoja siostra wraz z przyjaciółmi martwią
się o ciebie – odezwał się cicho Syriusz, stwierdzając że już czas odbezpieczyć
drzwi.
Do pomieszczenia z impetem wpadła trójka nastolatków. Steven,
Ann i Alex. Pani Potter szybko odebrała od Harry’ego malca, a chwilę później na
jego szyi wisiała siostra, ściskając go mocno.
- Ann, udusisz mnie! – zaśmiał się Gryfon.
Rudowłosa poluźniła uścisk, ale nie odsunęła się.
- Kocham cię nieznośny bracie, wiesz? – Zapytała z figlarnym
uśmieszkiem.
- Wiem, szalona siostro – odpowiedział i bez pardonu cmoknął
ją w policzek.
Dziewczyna skrzywiła się dla żartu.
- Fuj! Obśliniłeś mnie!
Towarzystwo zaśmiało się.
- My musimy już uciekać – odezwał się Syriusz.
- Niestety, obowiązki wzywają – wyjaśnił James.
Cieszyli się, że z księciem jest już lepiej, a
przyjaciele postawią go do końca na nogi. Już oni w to wierzyli.
- Widzimy się w weekend – Harry wyswobodził się z
objęć Gryfonki i pożegnał się z trójką dorosłych. Rogacz przyciągnął go siebie
i mocno przytulił – Dziękuję wam, za wszystko.
Potterowie i Black uśmiechnęli się i razem z maluszkiem
zniknęli.
- Cieszę się, że nic ci nie jest. – Steven uściskał
kumpla i złapawszy Ann za rękę wyciągnął ją z pomieszczenia, zamykając za nimi
drzwi. Ta dwójka potrzebuje teraz siebie nawzajem.
- Na pewno dobrze się czujesz? – Davis przyjrzał mu
się uważnie.
- Lepiej niż rano. – zielonooki uśmiechnął się blado.
Alex podszedł do niego powoli.
- Jak mogłeś pomyśleć, że cię zostawię z takiego
powodu? – zapytał zaskoczony. – Jestem dumny z tego, że mój chłopak stanął w
obronie małego dziecka. Zależy mi na tobie Gryfiaku i nie mam zamiaru cię
zostawić. Ani teraz ani nigdy. – przytulił go mocno. – Kiedy to do ciebie
dotrze?
- Po prostu bałem się… Przecież kogoś zabiłem, a ty brzydzisz
się śmierci.
- Brzydzę się bezwzględnej śmierci na niewinnych, a tamten
śmierciożerca z pewnością nie był niewinny.
- To nie brzydzisz się mną? – Zagadnął Potter.
- Nie do cholery.
- Nadal chcesz ze mną być?
- Do końca świata i jeden dzień dłużej.
Czarnowłosemu nic więcej nie było potrzeba. Złapał Ślizgona
za kark i przyciągnął go do pocałunku. Wtargnął językiem do ust partnera i
zaczął delikatnie drażnić jego narząd smaku. Pocałunek należał do tych
subtelnych i czułych, żaden nigdzie się nie spieszył, a w akt ten przelewali
całe uczucie jakim darzyli drugą osobę. W końcu, po paru minutach oderwali się
od siebie. Alex podniósł dłoń i przejechał opuszkiem palca pod oczami partnera.
- Powinieneś się wyspać. – szepnął.
- Tak, wiem, zaraz po lekcjach pójdę…
- Teraz pójdziesz. – przerwał mu stanowczo Davis. – A
ja pójdę z tobą, żeby cię przypilnować.
Złapał go za rękę i wyciągnął z sali. Harry uśmiechnął
się delikatnie. Myśli, że kocha tego chłopaka, ale jest jeszcze za wcześnie by mu
o tym powiedzieć. W milczeniu, niezauważeni przez nikogo, dotarli do wieży Lwów.
Weszli do pokoju Kapitana i rozebrali się do bokserek. Położyli się na łóżku i przykryli
się ciepłą kołdrą. Potter położył głowę na torsie kochanka, a Alexander wplótł
palce w jego miękką czuprynę, masując mu delikatnie głowę.
- Na pewno zostaniesz? – zapytał sennie Gryfon.
- Tak, Harry… - szepnął cicho Davis. – Śpi, nigdzie
się stąd nie ruszę i nadal tu będę, gdy się obudzisz. Dobranoc.
Wybraniec mruknął coś niewyraźnie i po chwili już
spał.
Rozdział poprawiony 18.01.2018
Dobra nie wiem czemu nikt nie komentuje ale Twój blog jest niesamowity. Kocham takiego Harry'ego to jak traktuje tych zdrajców a Alex cudownie go dopełnia. Ciesze się, że ożywiłaś Potterów i Syriusza a Ann no dosłownie brak mi słów mam nadzieje, że nie porzucisz bloga bo patrząc na datę ostatniej notki można tak pomyśleć prosze wróć z nowymi rozdziałam. Życze dużo weny i mam nadzieje że wrocisz
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nemi
Witam serdecznie!
UsuńPrzepraszam, że odpisuje dopiero teraz, ale szczerze mówiąc kompletnie zapomniałam o tej stronie...
Broń Boże, nie o opowiadaniu!
Zatajone dziedzictwo powstało i wciąż jest kontynuuowane na onecie, w pewnym czasie chciałam go przenieść na blogspot, stąd ta strona, ale straciłam zapał, widząc, że blog.onet jako tako się naprawił :)
także serdecznie zapraszam do dalszej lektury, niedługo pojawi się nowy rozdział :)
http://hp-i-zatajone-dziedzictwo-yaoi.blog.onet.pl/
Hej,
OdpowiedzUsuńzgłaszam się tutaj kochana, i z niecierpliwością czekam na nowy rozdział... i mam nadzieję, że do tego czasu pojawią się i te pozostałe...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej ,
OdpowiedzUsuńZastanawiam się czy to opowiadanie będzie kontynuowane, bo szkoda by było gdybyś je jednak porzuciła, ponieważ bardzo mi się spodobała fabuła i liczę że jednak tu wrócisz 😊
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, dobrze że przemówił Harremu do rozumu, on nie zabił z zimną krwią jak tamten...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza