poniedziałek, 25 listopada 2013

16. Atak

Oderwali się od siebie po kilku minutach, kiedy Draco zaczął nad nimi znacząco chrząkać. Już i tak narobili sporo sensacji, więc mogliby się trochę opanować. Alex spojrzał w roziskrzone oczy, leżącego wciąż na murawie Harry’ego.
- Chyba są w szoku – mruknął z cwanym uśmiechem.
Potter zaśmiał się i usiadł. Rozejrzał się uważnie po boisku. Oprócz tych, którzy nie byli zorientowani w sytuacji, reszta była bezgranicznie zdumiona. Ginny Weasley to wręcz doprowadzili do łez, dziewczyna słyszała rozmowę jaką przeprowadził z Hermioną i Ronem, jak Steven przybył do zamku, jednak wciąż miała nadzieję, że to nie jest prawdą.
- Drużyna, do szatni! – Wydał rozkaz zielonooki i przy małej pomocy partnera ruszył w tamtą stronę, gdy już wszyscy byli w środku powiedział. – Stroje dostaniecie w ciągu najbliższego tygodnia, ty Katie możesz swój zatrzymać, bo nic się nie zmieniło. Trening w sobotę o ósmej. Rezerwowi też mają być obecni.
- O ósmej?! – wydarła się Ginny zaskoczona. – Oszalałeś?! – naskoczyła na niego.
- Ciesz się, że to nie jest szósta, po za tym zawsze możesz zrezygnować. – odparł chłodno, wzruszając ramionami.
Rudowłosa zazgrzytała zębami i opuściła szatnie, a zaraz za nią rozeszli się pozostali, żegnając swojego Kapitana. Ann zatrzymała się przy drzwiach, patrząc na brata pytająco. Widziała, że oberwał porządnie, po za tym ten upadek… Martwiła się o niego.
- Możecie iść, spotkamy się w Wielkiej Sali.
Potterówna zawahała się.
- Zajmę się nim – obiecał jej Davis.
Skinęła głową uspokojona i razem z Stevenem i Megan opuścili pomieszczenie. Kiedy tylko zostali sami Wybraniec opad na ławkę i jęknął łapiąc się za plecy.
-Nieźle gruchnąłeś. – mruknął Alexander podchodząc do niego. – Odwróć się.
Harry wykonał polecenie, ściągając bluzkę przez głowę. Brązowowłosy przyłożył mu dłoń do pleców. Tak jak podejrzewał, między łopatkami zaczął tworzyć się siniak. Wyszeptał więc łacińską formułkę,  podstawowego zaklęcia leczniczego na stłuczenia, rozbłysło zielone światło i Potter odetchnął z ulgą. Wciągnął z powrotem koszulkę i wstał.
- Dziękuję – mruknął i pocałował go, odsuwając się zaraz. – Musimy iść na kolację.
Alex westchnął cierpiętniczo i ramię, w ramię wyszli z szatni. Drogę do zamku pokonali w milczeniu, od czasu do czasu zerkając na siebie kątem oka. Zatrzymali się dopiero przed wrotami prowadzącymi do Wielkiej Sali.
- Gotowy? – Zaśmiał się Gryfon.
- Z tobą? Zawsze. – brązowooki uśmiechnął się szeroko. – Po za tym mój drogi, nie mamy czego się wstydzić.
- Co prawda, to prawda. Wiesz, co?
- Co?
- Nie mogę się doczekać miny Dumbledore’a.
Wybuchnęli śmiechem. Czarnowłosy wyciągnął dłoń do towarzysza, którą ten ochoczo złapał i z wciąż szerokimi uśmiechami, weszli do Sali. Rozmowy ucichły a wszystkie głowy skierowały się na dwóch, przystojnych młodzieńców, stojących w wejściu. Pośród ciszy, która zapadła na Sali, było słychać tylko echo ich kroków, gdy zmierzali w stronę stołu Slitherinu. Usiedli, a wszystkie głowy nadal były skierowane w ich stronę.
- Podasz mi chleb, kochanie? – Zapytał uprzejmie Harry, Draco wprost dusił się ze śmiechu z ich postawy.
- Oczywiście skarbie, proszę – Odparł Alex i podał księciu koszyczek z pieczywem.
Potter konsumował przez chwilę w zamyśleniu, Malfoy przyglądał mu się czekając na reakcję, która była w tych warunkach nieunikniona.
- Długo zamierzacie się jeszcze gapić? – Nie wytrzymał w końcu i krzyknął na całą salę – Odpieprzcie się w końcu od mojego życia prywatnego i zajmijcie się sobą! – Podniósł się gwałtownie od stołu.
- Potter! – Warknął Mistrz Eliskirów. – Minus piętnaście punktów od Gryffindoru, za zakłócanie spokoju podczas kolacji.
Wybraniec kiwnął tylko głową i spojrzał przelotem na dyrektora. Staruszek miał zmarszczone brwi w zamyśleniu a jego oczu ciskały błyskawice.
- Gdzie się wybierasz? – Zdziwił się Davis, na szczęście w Wielkiej Sali był już zwyczajowy gwar.
- Odechciało mi się jeść. Idę do pokoju, jak się najecie to przyjdźcie – kiwnął też Draco głową i wyszedł.
Za drzwiami pognał w stronę siódmego piętra. Wpadł jak burza do sypialni i kilkoma ruchami nadgarstka wysprzątał ją. Opadł na pościeli westchnął głęboko. Ludzie są straszni! Czy on nie może mieć ani chwili spokoju? Poczuł pieczenie na dłoni i westchnął. Uniósł ją i odczytał wiadomość. ‘Jesteśmy pod wejściem, KOCHANIE’. Zaśmiał się i podniósł z łóżka, wyszedł na korytarz i nacisnąwszy dźwignie wpuścił pięciu chłopaków, którzy za Alexem powędrowali do jego sypialni.
- To było genialne! – Wykrzyknął Dean, gdy tylko zamknęły się drzwi.
- Jak zareagował Dumbel po moim wyjściu? – Zainteresował się Potter przysiadając na oparciu fotela, Davisa.
- Wyglądał na zdenerwowanego. – odpowiedział mu Steven.
- Możesz się spodziewać zaproszenia na herbatkę – wtrącił ze śmiechem Draco.
- A… - zaczął Zielonooki, ale przerwał, gdy przed nim zaczął tworzyć się dym.
Szary dym powoli formował się, w wampirzego dowódcę.
- Młodzi kadeci – przemówił – Macie natychmiast stawić się w zamku. Jest atak na jedną z wiosek i nieludzcy szykują się do pomocy. Pospieszcie się! – I zniknął.
Oni, jak porażeni piorunem, poderwali się na nogi i wybiegli z komnaty. W połowie drogi zderzyli się z Ann, Payton i Megan, które wyglądały na przerażone.
- Skąd się przeniesiemy? – Zapytała księżniczka.
Wybraniec rozejrzał się po korytarzu i zdecydował.
- Nie ma czasu do stracenia, Alex, Payton sprawdźcie czy nikogo nie ma w pobliżu i znikamy.
Ślizgon i Krukonka skinęli głową. Przymknęli oczy i wokół nich zaczęło wirować powietrze. Przy pomocy wiatru szybko sprawdzili najbliższe otoczenie.
- Teren czysty – powiedzieli jednocześnie.
Książę skinął głową.
- Złapcie się mnie, albo Ann. – wyciągnął ręce, a przyjaciele spojrzeli na nich zaskoczeni. – Jako dzieci królewskie, w nagłych wypadkach możemy pojawiać się bezpośrednio w zamku. – wyjaśnił.
Bez zbędnych pytań spełnili prośbę księcia i po chwili korytarz był pusty. Pojawili się w Sali wejściowej pałacu w Mrocznym Mieście.
- No nareszcie! – Krzyknął Syriusz, gdy tylko ich zobaczył, był wyraźnie zdenerwowany. – Chodźcie za mną.
Odwrócił się i zaczął iść. Młodzi, szybko pognali za nim, by nie zgubić go z oczu. Celem ich wędrówki była sala tronowa, do której szybko weszli. Była zapełniona już ludźmi odzianymi w cztery odcienie szat. Hogwartczycy rozdzielili się i każdy poszedł do swojej grupy.
- Dobrze, że już jesteście. – przywitał ich Marcus, gdy tylko Harry, Alex i Steven się do niego zbliżyli. Machnięciem ręki zmienił im ubiór na ten, który mieli podczas inicjacji: czarne skórzane spodnie, czarne, luźne, lniane koszule, tego samego koloru maski, i peleryny – Nałóżcie kaptury i ustawcie się. – polecił im Parker.
Chłopcy skinieniem głowy przywitali się z Jakiem i Phillipem i zajęli swoje miejsca. Chwilę później do komnaty wszedł król i na Sali zapadła cisza.
- Moi drodzy! Dostaliśmy informację od naszych szpiegów, że tego wieczoru odbędzie się atak na całkowicie mugolską wioskę. Nie jest znana dokładna godzina, powiedziane było tylko, że o zierzchu. Nasi ludzie w szeregach Voldemorta, nie będą brali w niej udziału, ponieważ jest to test dla najnowszych członków, jest to dla nich tak zwany test. Obawiam się, że możemy się natknąć na wyklęte wampiry, więc proszę was o zachowanie pełnego skupienia! Najnowszych członków drużyny zielonej proszę o wystąpienie!
Megan, Ann, Grayson i Dean wystąpili, kłaniając się z szacunkiem królowi.
- Panny Potter i Wilson zostaną odeskortowane do Skrzydła Medycznego, będziecie służyć pomocom naszym uzdrowicielom, natomiast panowie Thomas i Green, będą na polu bitwy pomagać najbardziej potrzebującym, jednocześnie nie narażając swojego życia. Dostaniecie kilka świstoklików, by tych najpoważniej rannych odeskortować do szpitala. Idźcie teraz za waszym dowódcą, on da wam potrzebny ekwipunek. Drużyno czarnych, wystąp!
Harry, Alex, Steven, Jake i Phillip stanęli przed podwyższeniem.
- Dzisiejszego wieczoru będziecie służyć pomocą naszym dowódcom, wasz czteroletni trening przygotował was na to.
- Tak, panie. – skinęli władcy z szacunkiem głową i wrócili na miejsce.
- Śmierciożerców będzie około setki, nas będzie łącznie o połowę mniej, ale damy radę! Oni nie są doświadczeni i nie byli szkoleni pod okiem naszych wspaniałych nauczycieli, no może z wyjątkiem nieśmiertelnych, więc bez problemu powinniśmy sobie poradzić. Pamiętajcie, że nie jesteśmy bezlitosnymi maszynami do zabijania. Unieruchomcie, sprawcie ból, tak… Tylko w ostateczności… Bestii nie da się nawrócić. – zapadła cisza. – Dobądźcie broni i ruszamy!
James skończył mówić a w Sali wybuchła wrzawa. Założył czarną maskę ze złotymi zdobieniami i zarzucił na ramiona taki sam płaszcz. Chwilę później w jego ramionach znalazła się żona.
- Uważaj na siebie – szepnęła cicho.
- Wiesz, że będę – odpowiedział Rogacz i ucałował delikatnie usta Lily – Muszę iść.
- Kocham cię – powiedziała i odsunęła się od niego.
- Ja ciebie też – musnął przelotnie jej czoło i oddalił się.
Pani Potter wiedziała, że jej mąż sobie poradzi. Był najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znała. Umiał doskonale władać bronią, jak i posługiwać się zaklęciami. Mimo to, za każdym razem towarzyszył jej ten sam niepokój. Zaczęła przedzierać się przez tłum w poszukiwaniu syna. Chciała uściskać go i życzyć szczęścia przed pierwszą bitwą. Znalazła go w kącie, z czterema kolegami, ważącego w dłoni miecz.
- Mamo? – Zdziwił się widząc rudowłosą kobietę przed sobą.
- Uważaj na siebie – powtórzyła to samo, co Jamesowi, wtulając się w szeroką pierś księcia. – Nie chcę ponownie cię stracić.
- Nie stracisz, mamo – powiedział cicho Harry i przytulił mocniej matkę. W jego oczach zaszkliły się łzy. Wreszcie miał kogoś, kto o niego się martwił! – Damy sobie radę.
- Wiem, ale zawsze jest ten strach – uśmiechnęła się przez łzy i ruszyła w tłum.
Gdy tylko zniknęła z pola widzenia, pojawił się Victor.
- Już czas, panowie. – skinął na nich i ruszyli za nim.
Zatrzymali się dopiero na pałacowych błoniach. Walczący byli podzieleni na pięć dziesięcioosobowych drużyn. Na czele każdej stał jeden człowiek wyróżniający się, można było się domyślić, że to jest lider. – U boku Syriusza Blacka stanie Alexander Davis – przemówił Vanner, wskazując pierwszy oddział od lewej – Dalej, u boku Marcusa Parkera stanie Phillip Strait – półmroczny elf zajął miejsce obok byłego profesora – U boku Jasona Behra stanie Jake McCarthy, następnie u boku Devona Withmana stanie Steven Clark. I na koniec – jego postawa wyraźnie uległa zmianie, wyprostował się i podniósł głos– U boku Jamesa Pottera stanie jego syn, Harry Potter.
Kiwnął mu głową i sam zajął miejsce w trzecim szeregu. Rogacz podniósł miecz do góry.
- Za wolność! – Krzyknął.
- Za wolność! – Rozległ się chór głosów za nim.
Król podał współrzędne miejsca i wszyscy zniknęli.
Pojawili się w samym środku bitwy. Chociaż można by rzec – rzezi. Mugole byli bezlitośnie katowani, nie mając nawet możliwości obrony. Śmierciożercy zamarli na swoich miejscach widząc tak liczną grupę, jednocześnie nie większą niż oni. Efekt zaskoczenia był tym, czego się spodziewali, więc od razu się rozproszyli się na mniejsze grupy i ruszyli do boju. Ranili wrogów,boleśnie ich unieruchamiając, jednocześnie starając się nie odebrać im życia. Oni jednak nie mieli takich skrupułów. Gdy się otrząsnęli ruszyli jeszcze bardziej zacięcie. Grupa pod dowództwem Syriusza starała się obronić stojących w centrum mugoli, jednak nie było to łatwe.
- Rozdzielamy się! – wydał rozkaz James.
Harry ruszył w przeciwnym kierunku niż ojciec. Po drodze starał się unieszkodliwić śmierciożerców. Wyciągał właśnie miecz z ramienia jakiegoś mężczyzny, gdy obok ucha świsnęła mu klątwa. Odwrócił się i odszukał wzrokiem delikwenta. Stał jakieś pięć metrów od niego. Miał, na oko jakieś siedemnaście lat. Widać, że był niedoświadczony i przerażony. Rzucał w niego zaklęciami rozbrajającymi, na zmianę z drżącym głosem wypowiadaną avadą, która ku jego zirytowaniu nie chciała mu wyjść. Młody Potter westchnął i unieruchomił go machnięciem ręki.
- Nie powinno cię tu być. – szepnął i ruszył dalej.
Parł dalej, na zmianę wydając rozkazy. W pewnym momencie usłyszał krzyk. Mimo, że na polu bitwy roiło się od nich, to ten najbardziej ranił jego czułe uszy. Był to kobiecy krzyk, przepełniony bólem i rozpaczą. Ruszył w tamtym kierunku, aż dotarł do małego domku. Chciał wejść do środka, gdy właśnie przez drzwi wybiegła kobieta, a właściwie dziewczyna. Była w strasznym stanie, cała zakrwawiona, a w rękach trzymała mały tobołek. Zobaczywszy Harry’ego, podbiegła do niego.
- Proszę… - wyszeptała, słaniając się na nogach – Moje dziecko… - podała mu zawiniątko, które zaskoczony przyjął – Mój mąż nie żyje… Błagam… To potwór! – Wybraniec chciał właśnie zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że jej pomoże, gdy w jej oczach błysnęło zaskoczenie i po chwili kobieta upadła martwa na ziemię, z sztyletem wystającym z pleców.
Uniósł głowę i ujrzał w drzwiach uśmiechającego się drwiąco Śmierciożercę. Zadrżał z gniewu. Schował miecz i jedną ręką mocno przycisnął dziecko do siebie. Drugą podniósł i posłał mężczyznę na ścianę. Gdy ten uniósł różdżkę, rozbroił go i na oczach właściciela złamał patyk. Machnął raz jeszcze ręką i morderca wleciał do pomieszczenia, uderzając z hukiem w telewizor stojący w kącie. Na środku salonu, leżał martwy mugol, co jeszcze bardziej rozsiedliło młodego księcia. Z Furią wypisaną na twarzy zaczął rzucać Śmierciożercą po pomieszczeniu. Ten obijał się z ściany, o ścianę a na jego ciele było coraz więcej krwi.
- Harry, myślę, że on ma już dosyć. – usłyszał za sobą i poczuł silną dłoń na swoim ramieniu.
 Syriusz zacisnął ją ostrzegawczo, więc Potter opuścił swoją dłoń, a Śmierciożerca opadł bezładnie na podłogę.
Wybraniec odwrócił się i spojrzał na Blacka i swojego ojca, stojących nieopodal.
- Przez… Przez niego, to dziecko zostało sierotą. – wyszeptał z rozpaczą, wskazując palcem na mężczyznę pod ścianą i podbródkiem na maleństwo w swoich ramionach.
- Synku… Jest wojna. – powiedział smutno James.
- Nie, nie, nie… - książę zaczął kręcić głową – Zrobię wszystko, żeby nikt więcej nie podzielił mojego losu. – Rogacz wyraźnie posmutniał, te piętnaście lat nieodwracalnie odbiło się w psychice Harry’ego – A on skazał na to dziecko! Musiałem dać mu nauczkę.
Łapa wyminął ich i podszedł do Śmierciożercy.
- Myślę, że… - zaczął niepewnie – On już nikogo nie skrzywdzi.
Wybraniec spojrzał na niego w przerażeniu.
- Zab… Zabiłem go?
Syriusz spojrzał na Jamesa i niechętnie skinął głową. Zielonooki opadł na kolana i zaczął kołysać się w przód i w tył, z dzieckiem, które właśnie zaczęło płakać. W jego oczach widniała pustka, zalążek szaleństwa i strach. Jego pierwsza bitwa i już pozbawił kogoś życia.
- Harry, chodź. – odezwał się miękko Rogacz. – Już po bitwie. Wracajmy do zamku opatrzyć rany. Resztą tutaj zajmie się zakon. Musisz zniknąć zanim się pojawią. Musimy się też zastanowić, co zrobić z dzieckiem. Chodź, Lily i Ann pewnie się już martwią.
- Ono zostaje.
- Co? – Pan Potter przystanął zdziwiony.
- Powiedziałem, że dziecko zostaje. Nie oddam go, najpierw oczywiście sprawdzimy czy ma żyjących krewnych, jeżeli nie to my go wychowamy. Chcę, żeby to maleństwo zostało na zamku.
- Harry, czy ty myślisz poważnie? – zdziwił się król.
- Jak najbardziej, jeżeli ci to nie odpowiada zrezygnuję ze szkoły, już i tak wszystko umiem więc owutemy zdam bez problemu. Przeprowadzę się gdzieś i wychowam jak własnego syna.
- Byłbyś do tego zdolny? – zapytał szeptem senior.
- Jak najbardziej.
- Więc dziecko zostaje – Złoty Chłopiec uśmiechnął się smutno. – Syriuszu? Czy mógłbyś proszę, znaleźć tu jakiekolwiek dokumenty maleństwa, a my tymczasem przeniesiemy się do zamku?
- Oczywiście. – Black kiwnął głową i ruszył na obchód domku.
James złapał syna za ramię i zniknęli, pozostawiając za sobą dwa martwe ciała. Pojawili się w Skrzydle Medycznym, zamku.
- James! – usłyszeli krzyk i po chwili w ramionach starszego Pottera była jego żona – Wszystko w porządku? Jesteś ranny? – zaczęła go całego oglądać.
Gdy mąż zapewnił ją, że nic mu nie jest oderwała się od niego i spojrzała na syna.
- Harry… - podeszła do księcia i zamarła – Czy… Czy to jest dziecko?
- Tak, mamo. – odpowiedział cicho zielonooki kołysząc maleństwo w ramionach. – Od dziś, jest także królewiczem.
- James? – kobieta spojrzała pytająco na władcę.
- Później, Lily – szepnął tylko.
Chwilę później pojawił się Syriusz.
- Mały nikogo nie ma. – powiedział podając Rogaczowi dokumenty. – Ona była sierotą z domu dziecka. Jego rodzice zginęli w katastrofie lotniczej przed trzema laty, a brat zmarł na raka ubiegłej jesieni. Dziecko, a właściwie chłopczyk, którego Harry trzyma na rękach, ma dwa miesiące. Urodził się na początku lipca, dokładnie siódmego. Nazywa się Joshua Lucas Danvers…
- Josh… - szepnął Gryfon i pogładził chłopca po policzku.
W szpitalu ponownie zapadła cisza.
- Harry! – ktoś wbiegł do Sali Medycznej – Ty skończony debilu! Jak mogłeś tak zniknąć w trakcie bitwy?! Czy ty masz pojęcie jak się martwiłem?! – Alex podbiegł do niego i jakby zważając na malca w jego ramionach, przytulił delikatnie.
Potterowie i Black spojrzeli na nich zdziwieni. Wiedzieli, że Harry’ego i Alexandra wiążą silne więzi przyjaźni, a tutaj wygląda na to, że jest jeszcze coś więcej.
- Kiedy zamierzaliście nam powiedzieć? – zapytała tylko Lily.
Alex zarumienił się lekko, przez swój stres postawił Księcia w niezręcznej sytuacji.
- Jakoś nie było jeszcze okazji. – powiedział czarnowłosy młodzieniec i spojrzał na trójkę uśmiechniętych dorosłych. – Mamo, tato, Syriuszu, chciałbym oficjalnie przedstawić wam mojego partera Alexandra Davisa.
Brązowowłosy skłonił się lekko mężczyznom i ucałował wierzch dłoni pani Potter.
- Witaj, Alexandrze. Żywimy nadzieję, że ten związek przerodzi się w coś trwałego. – powiedział oficjalnie James z szerokim uśmiechem i wyciągnął dłoń do chłopaka.
Kiedy Davis ją uścisnął, został przytulony do Lily.
- Gratulacje, chłopcy. Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi.
Potter uśmiechnął się delikatnie i przyjął gratulacje jeszcze od Łapy.
- Kochanie, daj mi to maleństwo – zwróciła się do syna Lily kiedy skończyli gratulować im związku, a gdy ten w obronnym geście przytulił je do siebie, wyjaśniła ciepło – Nakarmię go, umyję i przebiorę. Ty także musiałbyś to zrobić, bo we krwi ci nie do twarzy.
- Właśnie Harry, musicie się ogarnąć. – odezwał się James patrząc także na Davisa. – Za chwilę wszyscy spotykamy się w Sali tronowej.
Gryfon zgodził się i niechętnie oddał matce Joshue. Pożegnał się i razem z partnerem udali się do siedziby czarnych. Nie zastawszy nikogo w salonie weszli do łazienki. Tutaj już było więcej ludzi. Rozebrali się szybko i weszli do ostatniego wolnego prysznica.
- Jak to dobrze, że nic ci nie jest. – Ślizgon przycisnął Pottera do ściany i wpił się w jego usta.
Zielonooki zaczął oddawać pocałunki brutalnie i z pasją, ssąc i kąsając wargi towarzysza.
- Musimy… - jęknął, gdy Alexander złapał go za przyrodzenie. – Przestać… Ojciec. – znowu jęknął – Nas oczekuje.
- Masz rację – mruknął Davis i przyspieszył ruchy dłoni.
Czarnowłosy wił się pod nim, zagryzał wargi starając się nie wydawać zbyt głośnych dźwięków, żeby koledzy z drużyny nie zorientowali się, co robią. Poczuł jak kolana zaczęły mu drżeć, więc złapał się mocniej kranu i wytrysnął wprost w rękę swojego chłopaka. Poczuł na udzie, wbijającą się erekcję brązowookiego, więc podniósł dłoń i chciał za nią złapać.
- Nie ma czasu. – mruknął Alex i odkręcił zimną wodę.
Książę tylko westchnął, ale wiedział, że wampir ma rację. W milczeniu zaczęli się myć. Po kąpieli osuszyli się szybko, włożyli mundurki szkolne i ruszyli do Sali tronowej. Zdaje się, że przybyli, jako ostatni. Alexander stanął z Czarnymi, a Potter podszedł do swojej rodziny. Ann, gdy tylko go zobaczyła rzuciła mu się na szyję. Zapewnił ją, że wszystko jest w porządku i wyswobodził się z jej ramion. Podszedł do matki siedzącej na tronie, z maleństwem na kolanach. Kobieta uśmiechnęła się do niego i podała mu chłopca. Harry przytulił go do piersi i zajął swoje miejsce.
- Moi drodzy! – Odezwał się James, gdy wszyscy umilkli. – Starcie zostało wygrane! – W Sali wybuchł aplauz. – Jednakże, mimo że nie ma u nas ofiar śmiertelnych, ośmiu z naszych wojowników jest w ciężkim stanie w szpitalu, a około dwudziestki jest rannych. Mimo wszystko jednak, możemy się radować! Ze stu śmierciożerców, blisko dziewięciu nie żyje, koło czterdziestu jest ciężko rannych, dwudziestu jeszcze dzisiaj będą osądzonych, a zaledwie garstka wróciła do Voldemorta! – krzyknął, a w pomieszczeniu ponowie wybuchły brawa. – I ostatnia informacja. – zaczął gdy sala ucichła – Rodzina królewska powiększyła się o nowego członka. Powitajcie Josha Lucasa Danversa-Pottea!
Ludzie ukłonili się maluszkowi, a w Sali ponownie wybuchły brawa. Chwilę później wojownicy zaczęli się żegnać i opuszczać salę. Harry nie zauważył tego, zbyt wpatrzony w twarzyczkę śpiącego aniołka.
- Harry?
Chłopak podniósł wzrok i spojrzał na rodziców.
- W naszym świecie masz już dwadzieścia lat… - zaczęła miękko Lily.
- Jeśli chcesz… – kontynuował James. – Możesz uznać go, jako swojego syna…
- Oczywiście na czas twojej edukacji będziemy się nim zajmować…
- Ale prawnie będzie twoim synem.
- Przemyśl to sobie kochanie, przyjdź do nas w weekend i na spokojnie wszystko poukładamy.
Wybraniec nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Kiwnął tylko głową i wstał.
- Synku… Musisz nam go oddać. – odezwała się cicho Lily, gdy z Joshem na rękach ruszył ku drzwiom. – Nie damy go skrzywdzić.
Rogacz odebrał od niego chłopca, a pani Potter przytuliła trzęsącego się młodzieńca.
- Nie martw się kochanie. – szepnęła. – Nie pozwolimy, żeby ten malec podzielił twój los. Jest środek nocy powinieneś iść się wyspać.
Czarnowłosy kiwnął głową i wyswobodził się z ramion matki. Pożegnał ich skinieniem głowy i wyszedł. Za drzwiami czekali na niego przyjaciele z drużyny i Marcus.
- O, Potter. Wreszcie jesteś – kiwnął mu głową gdy tylko go zobaczył. – Zbliż się.– Gdy Gryfon wykonał polecenie wyciągnął z kieszeni pięć łańcuszków z czarnym płomieniem na zawieszce. – Załóżcie to i noście zawsze przy sobie. W razie następnego ataku, po prostu zerwijcie łańcuszek z szyi i zostaniecie przeniesieni do salonu Oddziału Czarnych w zamku. Czy to jasne?
Kiwnęli głowami.
- Więc znikajcie. – machnął na nich ręką i odszedł.
Młody książę spojrzał na kolegów.
- W ten weekend będę w Mrocznym Mieście. Spotkamy się? – To pytanie skierował szczególnie do Jake’a i Phillipa, których nie widział na co dzień.
- Jasne. – odpowiedzieli niemal równocześnie.
Pożegnali się i Strait z McCarthym się oddalili.
- Harry? Znikamy? – Zagadnął go Stev.
Potter kiwnął głową i złapawszy ich za ramiona, przeniósł wprost do swojej sypialni w Hogwarcie.
- O co chodziło z tym chłopcem? – Zapytał cicho Clark, gdy usiedli.
- Uratowałem go przed śmiercią. Jest teraz sierotą, tak jak ja niegdyś byłem. Nie chcę i nie pozwolę, żeby podzielił mój los.
- Co zamierzasz robić? – Alex usiadł się za nim na łóżku i zaczął masować jego spięte barki.
- Chcę go zaadoptować. W świetle prawa Mrocznego Miasta, dzięki treningowi, mam już dwadzieścia lat. Josh będzie moim synem.
 Alexander i Steven spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Jesteś pewien? – Odezwał się Ślizgon, po czym sprecyzował. – Jesteś pewien, że dasz radę? Nie lepiej żeby jego opiekunami zostali twoi rodzice?
- Dam radę.  Mama i tata mi w tym pomogą. – obrócił się i spojrzał na nich – A co z wami?
Młodzi mężczyźni wymienili spojrzenia.
- Możesz na nas liczyć – odpowiedzieli równocześnie.



Rozdział poprawiony 13.01.2018r.






1 komentarz:

  1. Hej,
    wspaniale, wszyscy zaskoczeni, ale mam obawy, że Dumbledore może coś kombinować, pierwszy atak, Harry into jak traktował tego chłopca...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń