Oderwali się od siebie po kilku minutach, kiedy Draco
zaczął nad nimi znacząco chrząkać. Już i tak narobili sporo sensacji, więc
mogliby się trochę opanować. Alex spojrzał w roziskrzone oczy, leżącego wciąż
na murawie Harry’ego.
- Chyba są w szoku – mruknął z cwanym uśmiechem.
Potter zaśmiał się i usiadł. Rozejrzał się uważnie po
boisku. Oprócz tych, którzy nie byli zorientowani w sytuacji, reszta była
bezgranicznie zdumiona. Ginny Weasley to wręcz doprowadzili do łez, dziewczyna
słyszała rozmowę jaką przeprowadził z Hermioną i Ronem, jak Steven przybył do
zamku, jednak wciąż miała nadzieję, że to nie jest prawdą.
- Drużyna, do szatni! – Wydał rozkaz zielonooki i przy
małej pomocy partnera ruszył w tamtą stronę, gdy już wszyscy byli w środku powiedział.
– Stroje dostaniecie w ciągu najbliższego tygodnia, ty Katie możesz swój
zatrzymać, bo nic się nie zmieniło. Trening w sobotę o ósmej. Rezerwowi też mają
być obecni.
- O ósmej?! – wydarła się Ginny zaskoczona. –
Oszalałeś?! – naskoczyła na niego.
- Ciesz się, że to nie jest szósta, po za tym zawsze
możesz zrezygnować. – odparł chłodno, wzruszając ramionami.
Rudowłosa zazgrzytała zębami i opuściła szatnie, a zaraz
za nią rozeszli się pozostali, żegnając swojego Kapitana. Ann zatrzymała się
przy drzwiach, patrząc na brata pytająco. Widziała, że oberwał porządnie, po za
tym ten upadek… Martwiła się o niego.
- Możecie iść, spotkamy się w Wielkiej Sali.
Potterówna zawahała się.
- Zajmę się nim – obiecał jej Davis.
Skinęła głową uspokojona i razem z Stevenem i Megan opuścili
pomieszczenie. Kiedy tylko zostali sami Wybraniec opad na ławkę i jęknął łapiąc
się za plecy.
-Nieźle gruchnąłeś. – mruknął Alexander podchodząc do niego.
– Odwróć się.
Harry wykonał polecenie, ściągając bluzkę przez głowę.
Brązowowłosy przyłożył mu dłoń do pleców. Tak jak podejrzewał, między łopatkami
zaczął tworzyć się siniak. Wyszeptał więc łacińską formułkę, podstawowego zaklęcia leczniczego na
stłuczenia, rozbłysło zielone światło i Potter odetchnął z ulgą. Wciągnął z
powrotem koszulkę i wstał.
- Dziękuję – mruknął i pocałował go, odsuwając się
zaraz. – Musimy iść na kolację.
Alex westchnął cierpiętniczo i ramię, w ramię wyszli z
szatni. Drogę do zamku pokonali w milczeniu, od czasu do czasu zerkając na siebie
kątem oka. Zatrzymali się dopiero przed wrotami prowadzącymi do Wielkiej Sali.
- Gotowy? – Zaśmiał się Gryfon.
- Z tobą? Zawsze. – brązowooki uśmiechnął się szeroko.
– Po za tym mój drogi, nie mamy czego się wstydzić.
- Co prawda, to prawda. Wiesz, co?
- Co?
- Nie mogę się doczekać miny Dumbledore’a.
Wybuchnęli śmiechem. Czarnowłosy wyciągnął dłoń do towarzysza,
którą ten ochoczo złapał i z wciąż szerokimi uśmiechami, weszli do Sali.
Rozmowy ucichły a wszystkie głowy skierowały się na dwóch, przystojnych młodzieńców,
stojących w wejściu. Pośród ciszy, która zapadła na Sali, było słychać tylko
echo ich kroków, gdy zmierzali w stronę stołu Slitherinu. Usiedli, a wszystkie
głowy nadal były skierowane w ich stronę.
- Podasz mi chleb, kochanie? – Zapytał uprzejmie
Harry, Draco wprost dusił się ze śmiechu z ich postawy.
- Oczywiście skarbie, proszę – Odparł Alex i podał księciu
koszyczek z pieczywem.
Potter konsumował przez chwilę w zamyśleniu, Malfoy przyglądał
mu się czekając na reakcję, która była w tych warunkach nieunikniona.
- Długo zamierzacie się jeszcze gapić? – Nie wytrzymał
w końcu i krzyknął na całą salę – Odpieprzcie się w końcu od mojego życia prywatnego
i zajmijcie się sobą! – Podniósł się gwałtownie od stołu.
- Potter! – Warknął Mistrz Eliskirów. – Minus
piętnaście punktów od Gryffindoru, za zakłócanie spokoju podczas kolacji.
Wybraniec kiwnął tylko głową i spojrzał przelotem na dyrektora.
Staruszek miał zmarszczone brwi w zamyśleniu a jego oczu ciskały błyskawice.
- Gdzie się wybierasz? – Zdziwił się Davis, na
szczęście w Wielkiej Sali był już zwyczajowy gwar.
- Odechciało mi się jeść. Idę do pokoju, jak się
najecie to przyjdźcie – kiwnął też Draco głową i wyszedł.
Za drzwiami pognał w stronę siódmego piętra. Wpadł jak
burza do sypialni i kilkoma ruchami nadgarstka wysprzątał ją. Opadł na pościeli
westchnął głęboko. Ludzie są straszni! Czy on nie może mieć ani chwili spokoju?
Poczuł pieczenie na dłoni i westchnął. Uniósł ją i odczytał wiadomość. ‘Jesteśmy pod wejściem, KOCHANIE’.
Zaśmiał się i podniósł z łóżka, wyszedł na korytarz i nacisnąwszy dźwignie
wpuścił pięciu chłopaków, którzy za Alexem powędrowali do jego sypialni.
- To było genialne! – Wykrzyknął Dean, gdy tylko
zamknęły się drzwi.
- Jak zareagował Dumbel po moim wyjściu? –
Zainteresował się Potter przysiadając na oparciu fotela, Davisa.
- Wyglądał na zdenerwowanego. – odpowiedział mu
Steven.
- Możesz się spodziewać zaproszenia na herbatkę –
wtrącił ze śmiechem Draco.
- A… - zaczął Zielonooki, ale przerwał, gdy przed nim zaczął
tworzyć się dym.
Szary dym powoli formował się, w wampirzego dowódcę.
- Młodzi kadeci – przemówił – Macie natychmiast stawić
się w zamku. Jest atak na jedną z wiosek i nieludzcy szykują się do pomocy. Pospieszcie
się! – I zniknął.
Oni, jak porażeni piorunem, poderwali się na nogi i wybiegli
z komnaty. W połowie drogi zderzyli się z Ann, Payton i Megan, które wyglądały
na przerażone.
- Skąd się przeniesiemy? – Zapytała księżniczka.
Wybraniec rozejrzał się po korytarzu i zdecydował.
- Nie ma czasu do stracenia, Alex, Payton sprawdźcie
czy nikogo nie ma w pobliżu i znikamy.
Ślizgon i Krukonka skinęli głową. Przymknęli oczy i
wokół nich zaczęło wirować powietrze. Przy pomocy wiatru szybko sprawdzili
najbliższe otoczenie.
- Teren czysty – powiedzieli jednocześnie.
Książę skinął głową.
- Złapcie się mnie, albo Ann. – wyciągnął ręce, a
przyjaciele spojrzeli na nich zaskoczeni. – Jako dzieci królewskie, w nagłych
wypadkach możemy pojawiać się bezpośrednio w zamku. – wyjaśnił.
Bez zbędnych pytań spełnili prośbę księcia i po chwili
korytarz był pusty. Pojawili się w Sali wejściowej pałacu w Mrocznym Mieście.
- No nareszcie! – Krzyknął Syriusz, gdy tylko ich zobaczył,
był wyraźnie zdenerwowany. – Chodźcie za mną.
Odwrócił się i zaczął iść. Młodzi, szybko pognali za
nim, by nie zgubić go z oczu. Celem ich wędrówki była sala tronowa, do której
szybko weszli. Była zapełniona już ludźmi odzianymi w cztery odcienie szat. Hogwartczycy
rozdzielili się i każdy poszedł do swojej grupy.
- Dobrze, że już jesteście. – przywitał ich Marcus,
gdy tylko Harry, Alex i Steven się do niego zbliżyli. Machnięciem ręki zmienił
im ubiór na ten, który mieli podczas inicjacji: czarne skórzane spodnie,
czarne, luźne, lniane koszule, tego samego koloru maski, i peleryny – Nałóżcie
kaptury i ustawcie się. – polecił im Parker.
Chłopcy skinieniem głowy przywitali się z Jakiem i
Phillipem i zajęli swoje miejsca. Chwilę później do komnaty wszedł król i na
Sali zapadła cisza.
- Moi drodzy! Dostaliśmy informację od naszych
szpiegów, że tego wieczoru odbędzie się atak na całkowicie mugolską wioskę. Nie
jest znana dokładna godzina, powiedziane było tylko, że o zierzchu. Nasi ludzie
w szeregach Voldemorta, nie będą brali w niej udziału, ponieważ jest to test
dla najnowszych członków, jest to dla nich tak zwany test. Obawiam się, że
możemy się natknąć na wyklęte wampiry, więc proszę was o zachowanie pełnego
skupienia! Najnowszych członków drużyny zielonej proszę o wystąpienie!
Megan, Ann, Grayson i Dean wystąpili, kłaniając się z szacunkiem
królowi.
- Panny Potter i Wilson zostaną odeskortowane do
Skrzydła Medycznego, będziecie służyć pomocom naszym uzdrowicielom, natomiast
panowie Thomas i Green, będą na polu bitwy pomagać najbardziej potrzebującym, jednocześnie
nie narażając swojego życia. Dostaniecie kilka świstoklików, by tych
najpoważniej rannych odeskortować do szpitala. Idźcie teraz za waszym dowódcą,
on da wam potrzebny ekwipunek. Drużyno czarnych, wystąp!
Harry, Alex, Steven, Jake i Phillip stanęli przed podwyższeniem.
- Dzisiejszego wieczoru będziecie służyć pomocą naszym
dowódcom, wasz czteroletni trening przygotował was na to.
- Tak, panie. – skinęli władcy z szacunkiem głową i wrócili
na miejsce.
- Śmierciożerców będzie około setki, nas będzie
łącznie o połowę mniej, ale damy radę! Oni nie są doświadczeni i nie byli
szkoleni pod okiem naszych wspaniałych nauczycieli, no może z wyjątkiem
nieśmiertelnych, więc bez problemu powinniśmy sobie poradzić. Pamiętajcie, że nie
jesteśmy bezlitosnymi maszynami do zabijania. Unieruchomcie, sprawcie ból, tak…
Tylko w ostateczności… Bestii nie da się nawrócić. – zapadła cisza. – Dobądźcie
broni i ruszamy!
James skończył mówić a w Sali wybuchła wrzawa. Założył
czarną maskę ze złotymi zdobieniami i zarzucił na ramiona taki sam płaszcz. Chwilę
później w jego ramionach znalazła się żona.
- Uważaj na siebie – szepnęła cicho.
- Wiesz, że będę – odpowiedział Rogacz i ucałował delikatnie
usta Lily – Muszę iść.
- Kocham cię – powiedziała i odsunęła się od niego.
- Ja ciebie też – musnął przelotnie jej czoło i
oddalił się.
Pani Potter wiedziała, że jej mąż sobie poradzi. Był najdzielniejszym
człowiekiem, jakiego znała. Umiał doskonale władać bronią, jak i posługiwać się
zaklęciami. Mimo to, za każdym razem towarzyszył jej ten sam niepokój. Zaczęła
przedzierać się przez tłum w poszukiwaniu syna. Chciała uściskać go i życzyć
szczęścia przed pierwszą bitwą. Znalazła go w kącie, z czterema kolegami,
ważącego w dłoni miecz.
- Mamo? – Zdziwił się widząc rudowłosą kobietę przed sobą.
- Uważaj na siebie – powtórzyła to samo, co Jamesowi, wtulając
się w szeroką pierś księcia. – Nie chcę ponownie cię stracić.
- Nie stracisz, mamo – powiedział cicho Harry i
przytulił mocniej matkę. W jego oczach zaszkliły się łzy. Wreszcie miał kogoś,
kto o niego się martwił! – Damy sobie radę.
- Wiem, ale zawsze jest ten strach – uśmiechnęła się przez
łzy i ruszyła w tłum.
Gdy tylko zniknęła z pola widzenia, pojawił się
Victor.
- Już czas, panowie. – skinął na nich i ruszyli za
nim.
Zatrzymali się dopiero na pałacowych błoniach.
Walczący byli podzieleni na pięć dziesięcioosobowych drużyn. Na czele każdej
stał jeden człowiek wyróżniający się, można było się domyślić, że to jest
lider. – U boku Syriusza Blacka stanie Alexander Davis – przemówił Vanner,
wskazując pierwszy oddział od lewej – Dalej, u boku Marcusa Parkera stanie
Phillip Strait – półmroczny elf zajął miejsce obok byłego profesora – U boku
Jasona Behra stanie Jake McCarthy, następnie u boku Devona Withmana stanie
Steven Clark. I na koniec – jego postawa wyraźnie uległa zmianie, wyprostował
się i podniósł głos– U boku Jamesa Pottera stanie jego syn, Harry Potter.
Kiwnął mu głową i sam zajął miejsce w trzecim szeregu.
Rogacz podniósł miecz do góry.
- Za wolność! – Krzyknął.
- Za wolność! – Rozległ się chór głosów za nim.
Król podał współrzędne miejsca i wszyscy zniknęli.
Pojawili się w samym środku bitwy. Chociaż można by
rzec – rzezi. Mugole byli bezlitośnie katowani, nie mając nawet możliwości
obrony. Śmierciożercy zamarli na swoich miejscach widząc tak liczną grupę,
jednocześnie nie większą niż oni. Efekt zaskoczenia był tym, czego się
spodziewali, więc od razu się rozproszyli się na mniejsze grupy i ruszyli do
boju. Ranili wrogów,boleśnie ich unieruchamiając, jednocześnie starając się nie
odebrać im życia. Oni jednak nie mieli takich skrupułów. Gdy się otrząsnęli
ruszyli jeszcze bardziej zacięcie. Grupa pod dowództwem Syriusza starała się
obronić stojących w centrum mugoli, jednak nie było to łatwe.
- Rozdzielamy się! – wydał rozkaz James.
Harry ruszył w przeciwnym kierunku niż ojciec. Po
drodze starał się unieszkodliwić śmierciożerców. Wyciągał właśnie miecz z
ramienia jakiegoś mężczyzny, gdy obok ucha świsnęła mu klątwa. Odwrócił się i
odszukał wzrokiem delikwenta. Stał jakieś pięć metrów od niego. Miał, na oko
jakieś siedemnaście lat. Widać, że był niedoświadczony i przerażony. Rzucał w
niego zaklęciami rozbrajającymi, na zmianę z drżącym głosem wypowiadaną avadą,
która ku jego zirytowaniu nie chciała mu wyjść. Młody Potter westchnął i unieruchomił
go machnięciem ręki.
- Nie powinno cię tu być. – szepnął i ruszył dalej.
Parł dalej, na zmianę wydając rozkazy. W pewnym
momencie usłyszał krzyk. Mimo, że na polu bitwy roiło się od nich, to ten
najbardziej ranił jego czułe uszy. Był to kobiecy krzyk, przepełniony bólem i
rozpaczą. Ruszył w tamtym kierunku, aż dotarł do małego domku. Chciał wejść do
środka, gdy właśnie przez drzwi wybiegła kobieta, a właściwie dziewczyna. Była
w strasznym stanie, cała zakrwawiona, a w rękach trzymała mały tobołek. Zobaczywszy
Harry’ego, podbiegła do niego.
- Proszę… - wyszeptała, słaniając się na nogach – Moje
dziecko… - podała mu zawiniątko, które zaskoczony przyjął – Mój mąż nie żyje… Błagam…
To potwór! – Wybraniec chciał właśnie zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że
jej pomoże, gdy w jej oczach błysnęło zaskoczenie i po chwili kobieta upadła
martwa na ziemię, z sztyletem wystającym z pleców.
Uniósł głowę i ujrzał w drzwiach uśmiechającego się drwiąco
Śmierciożercę. Zadrżał z gniewu. Schował miecz i jedną ręką mocno przycisnął
dziecko do siebie. Drugą podniósł i posłał mężczyznę na ścianę. Gdy ten uniósł
różdżkę, rozbroił go i na oczach właściciela złamał patyk. Machnął raz jeszcze
ręką i morderca wleciał do pomieszczenia, uderzając z hukiem w telewizor
stojący w kącie. Na środku salonu, leżał martwy mugol, co jeszcze bardziej
rozsiedliło młodego księcia. Z Furią wypisaną na twarzy zaczął rzucać Śmierciożercą
po pomieszczeniu. Ten obijał się z ściany, o ścianę a na jego ciele było coraz
więcej krwi.
- Harry, myślę, że on ma już dosyć. – usłyszał za sobą
i poczuł silną dłoń na swoim ramieniu.
Syriusz
zacisnął ją ostrzegawczo, więc Potter opuścił swoją dłoń, a Śmierciożerca opadł
bezładnie na podłogę.
Wybraniec odwrócił się i spojrzał na Blacka i swojego ojca,
stojących nieopodal.
- Przez… Przez niego, to dziecko zostało sierotą. – wyszeptał
z rozpaczą, wskazując palcem na mężczyznę pod ścianą i podbródkiem na maleństwo
w swoich ramionach.
- Synku… Jest wojna. – powiedział smutno James.
- Nie, nie, nie… - książę zaczął kręcić głową – Zrobię
wszystko, żeby nikt więcej nie podzielił mojego losu. – Rogacz wyraźnie posmutniał,
te piętnaście lat nieodwracalnie odbiło się w psychice Harry’ego – A on skazał
na to dziecko! Musiałem dać mu nauczkę.
Łapa wyminął ich i podszedł do Śmierciożercy.
- Myślę, że… - zaczął niepewnie – On już nikogo nie skrzywdzi.
Wybraniec spojrzał na niego w przerażeniu.
- Zab… Zabiłem go?
Syriusz spojrzał na Jamesa i niechętnie skinął głową. Zielonooki
opadł na kolana i zaczął kołysać się w przód i w tył, z dzieckiem, które
właśnie zaczęło płakać. W jego oczach widniała pustka, zalążek szaleństwa i
strach. Jego pierwsza bitwa i już pozbawił kogoś życia.
- Harry, chodź. – odezwał się miękko Rogacz. – Już po
bitwie. Wracajmy do zamku opatrzyć rany. Resztą tutaj zajmie się zakon. Musisz zniknąć
zanim się pojawią. Musimy się też zastanowić, co zrobić z dzieckiem. Chodź,
Lily i Ann pewnie się już martwią.
- Ono zostaje.
- Co? – Pan Potter przystanął zdziwiony.
- Powiedziałem, że dziecko zostaje. Nie oddam go, najpierw
oczywiście sprawdzimy czy ma żyjących krewnych, jeżeli nie to my go wychowamy.
Chcę, żeby to maleństwo zostało na zamku.
- Harry, czy ty myślisz poważnie? – zdziwił się król.
- Jak najbardziej, jeżeli ci to nie odpowiada
zrezygnuję ze szkoły, już i tak wszystko umiem więc owutemy zdam bez problemu.
Przeprowadzę się gdzieś i wychowam jak własnego syna.
- Byłbyś do tego zdolny? – zapytał szeptem senior.
- Jak najbardziej.
- Więc dziecko zostaje – Złoty Chłopiec uśmiechnął się
smutno. – Syriuszu? Czy mógłbyś proszę, znaleźć tu jakiekolwiek dokumenty
maleństwa, a my tymczasem przeniesiemy się do zamku?
- Oczywiście. – Black kiwnął głową i ruszył na obchód domku.
James złapał syna za ramię i zniknęli, pozostawiając
za sobą dwa martwe ciała. Pojawili się w Skrzydle Medycznym, zamku.
- James! – usłyszeli krzyk i po chwili w ramionach starszego
Pottera była jego żona – Wszystko w porządku? Jesteś ranny? – zaczęła go całego
oglądać.
Gdy mąż zapewnił ją, że nic mu nie jest oderwała się
od niego i spojrzała na syna.
- Harry… - podeszła do księcia i zamarła – Czy… Czy to
jest dziecko?
- Tak, mamo. – odpowiedział cicho zielonooki kołysząc maleństwo
w ramionach. – Od dziś, jest także królewiczem.
- James? – kobieta spojrzała pytająco na władcę.
- Później, Lily – szepnął tylko.
Chwilę później pojawił się Syriusz.
- Mały nikogo nie ma. – powiedział podając Rogaczowi dokumenty.
– Ona była sierotą z domu dziecka. Jego rodzice zginęli w katastrofie lotniczej
przed trzema laty, a brat zmarł na raka ubiegłej jesieni. Dziecko, a właściwie
chłopczyk, którego Harry trzyma na rękach, ma dwa miesiące. Urodził się na
początku lipca, dokładnie siódmego. Nazywa się Joshua Lucas Danvers…
- Josh… - szepnął Gryfon i pogładził chłopca po
policzku.
W szpitalu ponownie zapadła cisza.
- Harry! – ktoś wbiegł do Sali Medycznej – Ty
skończony debilu! Jak mogłeś tak zniknąć w trakcie bitwy?! Czy ty masz pojęcie
jak się martwiłem?! – Alex podbiegł do niego i jakby zważając na malca w jego ramionach,
przytulił delikatnie.
Potterowie i Black spojrzeli na nich zdziwieni.
Wiedzieli, że Harry’ego i Alexandra wiążą silne więzi przyjaźni, a tutaj
wygląda na to, że jest jeszcze coś więcej.
- Kiedy zamierzaliście nam powiedzieć? – zapytała tylko
Lily.
Alex zarumienił się lekko, przez swój stres postawił
Księcia w niezręcznej sytuacji.
- Jakoś nie było jeszcze okazji. – powiedział czarnowłosy
młodzieniec i spojrzał na trójkę uśmiechniętych dorosłych. – Mamo, tato,
Syriuszu, chciałbym oficjalnie przedstawić wam mojego partera Alexandra Davisa.
Brązowowłosy skłonił się lekko mężczyznom i ucałował
wierzch dłoni pani Potter.
- Witaj, Alexandrze. Żywimy nadzieję, że ten związek
przerodzi się w coś trwałego. – powiedział oficjalnie James z szerokim
uśmiechem i wyciągnął dłoń do chłopaka.
Kiedy Davis ją uścisnął, został przytulony do Lily.
- Gratulacje, chłopcy. Mam nadzieję, że będziecie
szczęśliwi.
Potter uśmiechnął się delikatnie i przyjął gratulacje
jeszcze od Łapy.
- Kochanie, daj mi to maleństwo – zwróciła się do syna
Lily kiedy skończyli gratulować im związku, a gdy ten w obronnym geście
przytulił je do siebie, wyjaśniła ciepło – Nakarmię go, umyję i przebiorę. Ty
także musiałbyś to zrobić, bo we krwi ci nie do twarzy.
- Właśnie Harry, musicie się ogarnąć. – odezwał się
James patrząc także na Davisa. – Za chwilę wszyscy spotykamy się w Sali
tronowej.
Gryfon zgodził się i niechętnie oddał matce Joshue. Pożegnał
się i razem z partnerem udali się do siedziby czarnych. Nie zastawszy nikogo w
salonie weszli do łazienki. Tutaj już było więcej ludzi. Rozebrali się szybko i
weszli do ostatniego wolnego prysznica.
- Jak to dobrze, że nic ci nie jest. – Ślizgon
przycisnął Pottera do ściany i wpił się w jego usta.
Zielonooki zaczął oddawać pocałunki brutalnie i z
pasją, ssąc i kąsając wargi towarzysza.
- Musimy… - jęknął, gdy Alexander złapał go za przyrodzenie.
– Przestać… Ojciec. – znowu jęknął – Nas oczekuje.
- Masz rację – mruknął Davis i przyspieszył ruchy
dłoni.
Czarnowłosy wił się pod nim, zagryzał wargi starając
się nie wydawać zbyt głośnych dźwięków, żeby koledzy z drużyny nie zorientowali
się, co robią. Poczuł jak kolana zaczęły mu drżeć, więc złapał się mocniej kranu
i wytrysnął wprost w rękę swojego chłopaka. Poczuł na udzie, wbijającą się
erekcję brązowookiego, więc podniósł dłoń i chciał za nią złapać.
- Nie ma czasu. – mruknął Alex i odkręcił zimną wodę.
Książę tylko westchnął, ale wiedział, że wampir ma
rację. W milczeniu zaczęli się myć. Po kąpieli osuszyli się szybko, włożyli
mundurki szkolne i ruszyli do Sali tronowej. Zdaje się, że przybyli, jako
ostatni. Alexander stanął z Czarnymi, a Potter podszedł do swojej rodziny. Ann,
gdy tylko go zobaczyła rzuciła mu się na szyję. Zapewnił ją, że wszystko jest w
porządku i wyswobodził się z jej ramion. Podszedł do matki siedzącej na tronie,
z maleństwem na kolanach. Kobieta uśmiechnęła się do niego i podała mu chłopca.
Harry przytulił go do piersi i zajął swoje miejsce.
- Moi drodzy! – Odezwał się James, gdy wszyscy umilkli.
– Starcie zostało wygrane! – W Sali wybuchł aplauz. – Jednakże, mimo że nie ma
u nas ofiar śmiertelnych, ośmiu z naszych wojowników jest w ciężkim stanie w szpitalu,
a około dwudziestki jest rannych. Mimo wszystko jednak, możemy się radować! Ze stu
śmierciożerców, blisko dziewięciu nie żyje, koło czterdziestu jest ciężko rannych,
dwudziestu jeszcze dzisiaj będą osądzonych, a zaledwie garstka wróciła do Voldemorta!
– krzyknął, a w pomieszczeniu ponowie wybuchły brawa. – I ostatnia informacja. –
zaczął gdy sala ucichła – Rodzina królewska powiększyła się o nowego członka.
Powitajcie Josha Lucasa Danversa-Pottea!
Ludzie ukłonili się maluszkowi, a w Sali ponownie
wybuchły brawa. Chwilę później wojownicy zaczęli się żegnać i opuszczać salę.
Harry nie zauważył tego, zbyt wpatrzony w twarzyczkę śpiącego aniołka.
- Harry?
Chłopak podniósł wzrok i spojrzał na rodziców.
- W naszym świecie masz już dwadzieścia lat… - zaczęła
miękko Lily.
- Jeśli chcesz… – kontynuował James. – Możesz uznać
go, jako swojego syna…
- Oczywiście na czas twojej edukacji będziemy się nim
zajmować…
- Ale prawnie będzie twoim synem.
- Przemyśl to sobie kochanie, przyjdź do nas w weekend
i na spokojnie wszystko poukładamy.
Wybraniec nie był w stanie wypowiedzieć słowa. Kiwnął tylko
głową i wstał.
- Synku… Musisz nam go oddać. – odezwała się cicho
Lily, gdy z Joshem na rękach ruszył ku drzwiom. – Nie damy go skrzywdzić.
Rogacz odebrał od niego chłopca, a pani Potter
przytuliła trzęsącego się młodzieńca.
- Nie martw się kochanie. – szepnęła. – Nie pozwolimy,
żeby ten malec podzielił twój los. Jest środek nocy powinieneś iść się wyspać.
Czarnowłosy kiwnął głową i wyswobodził się z ramion matki.
Pożegnał ich skinieniem głowy i wyszedł. Za drzwiami czekali na niego
przyjaciele z drużyny i Marcus.
- O, Potter. Wreszcie jesteś – kiwnął mu głową gdy
tylko go zobaczył. – Zbliż się.– Gdy Gryfon wykonał polecenie wyciągnął z
kieszeni pięć łańcuszków z czarnym płomieniem na zawieszce. – Załóżcie to i
noście zawsze przy sobie. W razie następnego ataku, po prostu zerwijcie
łańcuszek z szyi i zostaniecie przeniesieni do salonu Oddziału Czarnych w
zamku. Czy to jasne?
Kiwnęli głowami.
- Więc znikajcie. – machnął na nich ręką i odszedł.
Młody książę spojrzał na kolegów.
- W ten weekend będę w Mrocznym Mieście. Spotkamy się?
– To pytanie skierował szczególnie do Jake’a i Phillipa, których nie widział na
co dzień.
- Jasne. – odpowiedzieli niemal równocześnie.
Pożegnali się i Strait z McCarthym się oddalili.
- Harry? Znikamy? – Zagadnął go Stev.
Potter kiwnął głową i złapawszy ich za ramiona,
przeniósł wprost do swojej sypialni w Hogwarcie.
- O co chodziło z tym chłopcem? – Zapytał cicho Clark,
gdy usiedli.
- Uratowałem go przed śmiercią. Jest teraz sierotą,
tak jak ja niegdyś byłem. Nie chcę i nie pozwolę, żeby podzielił mój los.
- Co zamierzasz robić? – Alex usiadł się za nim na
łóżku i zaczął masować jego spięte barki.
- Chcę go zaadoptować. W świetle prawa Mrocznego
Miasta, dzięki treningowi, mam już dwadzieścia lat. Josh będzie moim synem.
Alexander i
Steven spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Jesteś pewien? – Odezwał się Ślizgon, po czym
sprecyzował. – Jesteś pewien, że dasz radę? Nie lepiej żeby jego opiekunami
zostali twoi rodzice?
- Dam radę. Mama i tata mi w tym pomogą. – obrócił się i spojrzał
na nich – A co z wami?
Młodzi mężczyźni wymienili spojrzenia.
- Możesz na nas liczyć – odpowiedzieli równocześnie.
Rozdział poprawiony 13.01.2018r.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, wszyscy zaskoczeni, ale mam obawy, że Dumbledore może coś kombinować, pierwszy atak, Harry into jak traktował tego chłopca...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza