środa, 31 stycznia 2018

29. Misja ratunkowa


Syriusz zabrał chłopców już w czwartek. Mimo początkowych protestów dyrektora, obaj ze spokojem mogli opuścić zamek. Regulamin nie zabraniał zabierania uczniów ze szkoły więc temu się starzec nie mógł sprzeciwić, tym bardziej, że opiekun prawny Alexandra również wyraził na to zgodę. Nie widząc sensu w odwiedzaniu Grimmlaud Place, przenieśli się od razu do Mrocznego Królestwa. W milczeniu udali się w kierunku siedziby Władcy Wampirów. W głowie Alexandra toczyła się istna gonitwa myśli. Był o krok od znalezienia rodziców i cholernie się tego bał. Czy będą go pamiętać? W jakim będą stanie? Czy wyjdą z tego? Te i tysiące innych pytań zaprzątało mu umysł. W holu spotkali strażnika, który zaprowadził ich do biura Jamesa.
- Wszystko załatwione? – zapytał władca.
Syriusz kiwnął głową.
- Mamy alibi do poniedziałkowego poranka.
- Bardzo dobrze, chodźcie.
Wyszli na korytarz i udali się do komnat drużyny czarnych. Zmienili stroje na te bojowe i przeszli do sali konferencyjnej, gdzie czekała reszta grupy. Łącznie ludzi, którzy ruszali na wyprawę było dwudziestu, jednakże jeszcze dziesięciu zostawało w pałacu z awaryjnym świstoklikiem, gdyby coś poszło nie tak.
Opuścili pałac i skierowali się ku ogromnej stajni, na obrzeżach lasu.
- Jedziemy końmi? – zdziwił się Alex, zatrzymując w pół kroku.
- Tak, nasze konie są przyzwyczajone do takich wędrówek. – odpowiedział mu Ethan i poklepał po plecach. – Chodź, dalej.
Brązowowłosy skinął głową i ruszył za wujem. Doszli do wrót stajni i tak jak pozostali czekali. Davis rozglądał się, próbując odnaleźć czarną czuprynę, lecz nadaremnie.
- Mnie szukasz? – usłyszał przy uchu.
Ukochany głos, należący do tej szczególnej osoby stojącej zanim sprawił, że od razu się rozluźnił.
- Nie denerwuj się. – Potter odszukał jego ręki i uścisnął mocno. – Wszystko się uda, zobaczysz.
Uśmiechnął się do niego uspokajająco. Ślizgon zamierzał mu odpowiedzieć, gdy usłyszeli komendę.
- Na konie i ruszamy! – zarządził James. – Kierujemy się na północny zachód. Ethan, prowadzisz!
Dosiedli swoich wierzchowców i ruszyli. Na razie ścieżka była wąska, więc szli jeden, za drugim, nie oglądając się za siebie. Pochód zamykał James, rozglądając się czujnie na boki. Jechali długo i w milczeniu, sporadycznie wymieniając jakieś uwagi. Im dalej się zagłębiali między drzewa, tym las stawał się coraz zimniejszy i ciemniejszy. Jedynym plusem było to, że ścieżka się rozszerzyła i mogli teraz jechać dwójkami.
Młody książę jadąc koło ukochanego bacznie go obserwował. Domyślał się co gryzie Ślizgona i wcale mu się nie dziwił, przypominając sobie swoje obawy dotyczące spotkania z rodziną.
- Nie myśl już o tym. – poprosił go cicho. – Będzie dobrze, zobaczysz.
Alexander kiwnął tylko głową, wciąż milcząc. Analizował plan, który przedstawił im James przed wyruszeniem. Było trzynastu zaginionych i trzymano się nadziei, że wszyscy są w jednym miejscu. Syriusz i Ethan mieli łańcuszki z wisiorem przedstawiającym herb wampirów, które służyły jako świstokliki. W pierwotnym planie było tak, że jeżeli dojdzie do jakiejkolwiek konfrontacji oni dostaną się do nieprzytomnych i zawieszając na szyi każdego z nich ten łańcuszek, przeniosą ich do zamku, aby nie stała się im żadna krzywda. Davisa przeszedł dreszcz. A co jeśli ich założenia okażą się błędne? A co jeśli tych ludzi tam nie będzie? A co jeśli porwanych nie będzie dało się uratować, a oni bezsensownie trzymali się nadziei? Potrząsnął głową. Nie, nie będzie o tym myślał! Rozejrzał się dookoła. Pierwszy raz był w takim miejscu, nawet podczas szkolenia nie zapuszczali się na takie tereny. Drzewa były wysokie i rosły gęsto obok siebie. Po obu stronach ścieżki, na której jechali rosły krzaki, wysokością sięgające do oczu jeźdźców. W powietrzu unosiła się mgła utrudniająca widoczność członkom wyprawy. Szelesty i huki nasilały się z każdym dalszym krokiem koni. Wszyscy byli czujni, strzelcy obserwowali bacznie teren z naciągniętą cięciwą łuku, a pozostali wojownicy trzymali miecze w pogotowiu. Wszelkie rozmowy i szepty ucichły, a każdy starał się skupić maksymalnie na misji. Po kilku następnych minutach odczuli, że są obserwowani, ale nie reagowali dopóki napastnik nie zechciał się ujawnić. Usłyszeli trzask łamanej gałązki i wiedzieli, że już czas. Sygnał do ataku został wydany chwilę przed tym, jak przeciwnicy wyskoczyli z zarośli. Stanęli oko w oko z jakąś paskudną bestią, której jedynym orężem były długie, ostre szpony. Nie tracili czasu na zastanawianie się, co to jest tylko zaatakowali. Łucznicy swoją błyskawiczną reakcją powalili trzech z nich, trafiając zatrutą strzałą idealnie w serce. Bestie padły martwe a pozostałe, rozwścieczone rzuciły się na wojowników, którzy na raz podnieśli miecze i ruszyli. Bestie były porośnięte gęstym, brązowym futrem, miały długie, ostre, żółte zęby, z których kapała gęsta ślina i trzy żółte ślepia. Uznały ich za intruzów, dlatego zaatakowały. Jednak dobrze wyszkoleni wojownicy szybko zyskali przewagę, unicestwiając ich.
- Nic ci nie jest? – zaniepokoił się Harry, zeskakując z konia.
W trakcie walki Alex został zrzucony przez jedną z bestii, która szybko została pozbawiona życia, przez jednego z łuczników.
- Jestem tylko trochę poobijany, nic po za tym. – powiedział i przyjął wyciągniętą rękę.
Rozejrzeli się po wszystkich. James i Remus właśnie kończyli pozbywać się ciał potworów i spojrzeli na resztę.
- Musimy przyspieszyć. – powiedział król. – Połowa drogi za nami, ale mieszkańcy tego lasu już się zorientowali, że są tu intruzi.
Wojownicy kiwnęli głowami i wszyscy dosiedli koni.
Popędzili zwierzaki i ruszyli galopem między drzewami. Nie tracili czasu na rozmowy, tylko parli przed siebie, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. Przy tym tempie podróż minęła we względnym spokoju, nie licząc jednego incydentu, kiedy to połowa wojowników została zepchnięta z koni przez niewidzialną siłę. Na szczęście po za paroma siniakami nic im nie było. W miarę, jak zbliżali się do celu swojej wędrówki drzewa się przerzedzały.  Minęli ostatnie i wyszli z lasu. U jego granicy był brzeg jeziora, które ciągnęło się kilometrami przed nimi, a drzewa biegły po obu jego stronach. Woda była krystaliczne czysta, ale wiedzieli, że to tylko złudzenie i była sprytnie zaczarowana. Zsiedli z koni i przywiązali je do pni. Otoczyli je mnóstwem barier ochronnych, aby ich nikt nie skrzywdził. Zdjęli również peleryny i zwinąwszy je w kostkę schowali do toreb umocowanych przy siodłach. Następnie całą dwudziestką ustawili się przy brzegu jeziora.
- Rzucamy zaklęcie bąblogłowy i kierujemy się na północ! – zarządził James. – Trzymamy się w grupach pięcioosobowych, nie łamiemy szyku jeśli nie jest to absolutnie konieczne. Ruszajmy!
Na raz głowę każdego uczestnika wyprawy otoczyła przezroczysta bańka. Ustawili się jedna piątka za drugą i w odstępach jednej minuty wchodzili do jeziora. Jaskinia była w prawdzie wielkim, prostokątnym kamieniem leżącym na północy rzeki, jednak nie wiedzieli dokładnie, gdzie jest wejście, więc podzielili się na cztery zespoły, tak aby każda sprawdziła inną ścianę. W razie, gdyby znaleźli wejście mieli wystrzelić snop zielonych iskier. Harry był w drugiej piątce wraz z Syriuszem, a Alex z Ethanem zaraz za nimi. Gdy tylko się zanurzyli iluzja spadła. Woda była mętno-zielona i nie widać było dna. Łapa wskazał ręką kierunek i ruszyli. Młody Potter czuł się znów, jakby był na drugim zadaniu Turnieju Trójmagicznego. Ten sam odcień wody, to samo dziwne uczucie i atmosfera grozy oraz prawie identyczny cel. Kawałek przed nimi w dole zobaczył wodorosty. Rośliny te były dziwacznie długie i kołysały się w prawo i w lewo, jakoby poruszane silnym wiatrem. Gryfon podejrzewał, że coś jest z nimi nie tak i nie mylił się, bo gdy pierwsza piątka znalazła się nad nimi ożyły, wydłużyły się jeszcze na kilka metrów i zaczęły atakować kończyny wojowników. Pod wodą mogli używać tylko magii niewerbalnej, co nie sprawiało im żadnej trudności, więc szybko oswobodzili króla wampirów i jego drużynę. Pokonane rośliny wróciły do normalnych rozmiarów lecz teraz poruszały się z jeszcze większą stanowczością, jednak wszystkie grupy przepłynęły nad nimi bez problemu.
Po następnych paru metrach rozdzielili się i każda piątka popłynęła w innym kierunku. Harry rozglądał się czujnie, starając się dojrzeć zagrożenie. Ułamek sekundy później poczuł mocny uścisk na kostce i został pociągnięty w dół. Zaczął się szarpać i spojrzał na napastnika. Tak, jak podczas turnieju trójmagicznego zaatakowały ich druzgotki. Wyciągnął różdżkę i rozpoczął atak. Strzelał oszałamiaczami raz za razem a po chwili dołączyli do niego pozostali. Gdy morskie stworzenia pokonane opadały na dno Syriusz spojrzał z pytająco na chrześniaka. Harry pokazał mu uniesiony kciuk do góry i ruszyli dalej.  Przed ich oczami pojawił się niewyraźny kształt poszukiwanej jaskini. Łapa skinął na towarzyszy i podpłynęli do ściany. Potter dotknął ręką skały i wyszeptał inkantacje, którą znaleźli wraz z Ethanem. Jego dłoń zajarzyła się na niebiesko i zaczęła drżeć. Po chwili błękitna poświata opuściła księcia i rozprzestrzeniła się na całą ścianę. Gdy tylko znów zrobiło się ciemno otworzył oczy, które niewiadomo kiedy zamknął.
- To nie tu - powiedział bezgłośnie i pokręcił głową.
Syriusz westchnął i rozejrzał się. Pozostało im tylko czekać.
Wtem z prawej strony ktoś wystrzelił zielone iskry – znaleziono wejście. Całą piątką spojrzeli na siebie i szybko ruszyli w tamtym kierunku. Jak się okazało, drużyna Ethana była tą, która wysłała znak. Pozostała część wojowników już dopływała na miejsce. Starszy Davis spojrzał na Harry'ego i razem podpłynęli do ściany jaskini. Dotknęli miejsca pulsującego na niebiesko i wymówili inkantacje znaleziona przy opisie tego miejsca. Odsunęli się i czekali.
Fragment ściany, który wcześniej dotykali zaczął wibrować i Mienić się różnymi kolorami błękitu. Z zafascynowaniem przyglądali się jak najpierw kawałek skały wyostrza się, a później stopniowo blaknie, by na końcu wyglądać, jak lustro. Ethan i Harry wymienili szybkie spojrzenia i razem ruszyli na taflę. Przeszli przez nią bez problemu, jakby przechodzili, przez ducha. Kiwnęli na pozostałych i po chwili w korytarzu stała cała dwudziestka. Skała jaskini była mocna i gruba, nie przepuszczała do środka ani kropli wody, także wojownicy od razu ściągnęli z głów banki z powietrzem. Rozejrzeli się dookoła. Ściany były zielonkawe, gdzieniegdzie pokryte mchem, sufit był niski, także musieli uważać aby nie zahaczyć głową o sklepienie. Korytarz był krótki i nie za szeroki, a na jego końcu było duże przejście. Skierowali się ku niemu i jeden za drugim przechodzili. Pomieszczenie, do którego weszli było większe od poprzedniego.  Było okrągłe i wysokie na jakieś cztery metry. Ściany miało zielone z mieniącymi się gdzieniegdzie niebieskimi brylantami. Na samym środku w równym rzędzie stało trzynaście wąskich platform, na końcach wyściełane niebieskim aksamitem. Na każdej z nich leżał jeden z zaginionych wojowników. Leżeli nieruchomo, jakoby pogrążeni we śnie, jednak ich klatki piersiowe się nie poruszały. Nie oddychali.
- Co jest? – zdziwił się szeptem jeden z ludzi.
- Wywar Żywej Śmierci. – odpowiedział James i otrząsnął się z szoku. – Ethan?
Zapytany mężczyzna od wejścia wpatrywał się w dwójkę ludzi leżących na samym środku. Kobietę i mężczyznę. Davis potrząsnął głową, później będzie na to mnóstwo czasu, teraz musi ich bezpiecznie przenieść do domu. Wyciągnął zza szaty łańcuszki i razem z Syriuszem pozakładali je na szyje śpiących. Gdy już każdy miał świstoklik, król machnięciem ręki aktywował je i zaginieni wojownicy przenieśli się do zamku.
- Zmywamy się stad! – zarządził starszy Potter i wyciągnął zza pazuchy duży liść. – Ten świstoklik przeniesie nas na brzeg, chodźmy.
Chwile później jaskinia była pusta.
Podróż powrotna zajęła im o wiele mniej czasu. Każdy chciał być już w zamku, dowiedzieć się, co z zaginioną trzynastką. Zaczęło już świtać gdy dotarli na zamkowe błonia. Rozsiodłali wierzchowce i udali się do zamku, tam w wejściu czekał już na nich królewski informator.
- I jak, Wilhelmie? – zapytał go James.
- Antidotum już zostało podane, panie. Teraz czekamy aż się obudzą.
Potter kiwnął głową i razem z wojownikami poszedł do Sali konferencyjnej.
- Akcja ratunkowa poszła sprawnie i bez zbędnych problemów. – zaczął, stając na podeście. – Nie spodziewałem się, że może pójść tak łatwo. Żaden z naszych ludzi nie odniósł większych ran, nie licząc drobnych skaleczeń. Dziękuję wam za udział w tej wyprawie, możecie się rozejść.
Podszedł do syna, który stał wraz z Ethanem i Alexem.
- Pójdziemy się teraz wykąpać i przebrać, i razem odwiedzimy wieżę szpitalną, dobrze? – zapytał Davisa.
Mężczyzna niechętnie skinął głową, ale przyznał przyjacielowi rację. Mimo, że chciał już zobaczyć brata i bratową, musieli się najpierw odświeżyć.
- Opowiecie nam trochę o wojownikach? – zainteresował się młody Potter.
Alexander również zainteresowaniem spojrzał na swego wuja i ojca ukochanego.
- Samuel i Naomi Davis wraz z pozostałymi byli drużyną strzegącą granic Wymiaru Ras Magicznych – zaczął Ethan, gdy kierowali się do komnat czarnych. – Raz na pięćdziesiąt lat wyznaczana jest trzynastka takich ludzi. Wyłaniani są z różnych drużyn po zakończeniu szkolenia i skierowani do biblioteki granicznej, gdzie pod okiem mędrca Apolla zagłębiają tajniki naszych granic. Gdyby byli obecni na posterunku w chwili, gdy Trzmiel rzucił zaklęcie parę dni zajęłoby im złamanie go. Wiedzą o naszych granicach wszystko i nic nie jest im straszne. Jednak wśród naszych musiał być zdrajca, który przyszedł z pomocą Dumbledore’owi. Dzięki temu starzec pojmał, ukrył i uśpił strażników.
Podejrzewam, że przez ten czas po prostu o nich zapomniał…
- Wiadomo kto jest zdrajcą? – zapytał Ślizgon po chwili milczenia.
James bezradnie pokręcił głową.
- Niestety nie.

Dalsza droga do salonu minęła w milczeniu. Po błyskawicznej kąpieli i zmianie odzieży udali się do części szpitalnej. Przed drzwiami Alex zawahał się, więc Harry przepuścił ojca i Ethana przodem, sam zostając z Ślizgonem na korytarzu.
- Co jest? – zapytał go szeptem.
- Boje się…
- To zrozumiałe. – Potter ścisnął jego dłoń. – Twoi rodzice na pewno pamiętają cię jako małego chłopczyka. Moi, mimo zaklęcia, jakimś tam cudem mogli mnie obserwować. Dla twoich na pewno szokiem będzie, gdy się obudzą i zobaczą, że ich syn jest prawie dorosły. Jednakże jestem pewien, że kochają cię tak samo mocno, jak kochali i będą chcieli nadrobić stracony czas.
Davis przełknął ciężko.
- Dziękuję – szepnął.
- Nie masz za co, ale teraz już chodźmy.
Brązowowłosy splótł swoje palce razem z Harry’ego i przeszli przez wrota.

Weszli do białej Sali szpitalnej z wysokim sufitem. Pomieszczenie było sterylnie czyste, a w powietrzu unosił się zapach środków dezynfekujących. Po prawej stronie, idealnie na środku pomieszczenia, były drzwi prowadzące do obszernej łazienki, natomiast naprzeciwko, po lewej stronie drzwi do gabinetu pałacowych uzdrowicieli. Przy lewej ścianie były także poustawiane półki wypełnione po brzegi eliksirami, ustawionymi w równych rzędach, odpowiednio opisanymi. Jednakże najważniejszy w tym wszystkim był ciąg łóżek, poustawianych po jednej i po drugiej stronie. Na trzynastu z nich leżeli wciąż nieprzytomni strażnicy. Teraz jednak nie byli sami, jak w jaskini, a otoczeni byli swoimi bliskimi, którzy prawie piętnaście lat czekali na ich powrót. Harry i Alex podeszli do ostatnich łóżek, gdzie stał Ethan, James i Lily w białym kitlu.
- Co z nimi? – zapytał młody Potter.
- Ich stan jest stabilny, funkcje życiowe wracają, więc lada moment powinni się obudzić – odpowiedziała rudowłosa.
- Czy będą pamiętać? – zapytał szeptem Alexander.
- Wywar Żywej Śmierci nie powoduje żadnego uszczerbku, tylko wprawia w stan śpiączki. Będą pamiętać wszystko, do dnia, w którym go zażyli. – powiedziała pani Potter. – Teraz musimy tylko czekać.
Ethan wziął krzesło i usiadł po środku, między łóżkiem Naomi i Samuela, czekając aż oboje się obudzą.
- Sprawdzę co z resztą pacjentów. – szepnęła Lily i oddaliła się.
- Jak długo to będzie trwać? – Gryfon zwrócił się z pytaniem do ojca.
- Za maksymalnie godzinę powinni otworzyć oczy.
Chłopak kiwnął głową. Spojrzał na Alexa. Chłopak był ewidentnie spięty i nie spuszczał wzroku z dwóch łóżek. Pan i Pani Davis byli piękni. Oboje mieli brązowe włosy, które ich syn odziedziczył. Włosy Naomi spływały kaskadami do pasa, lśniąc w blasku rozstawionych świec. Jeszcze niedawno trupioblada skóra zaczęła nabierać kolorów. Kobieta była szczupła i nawet leżąc wyglądała dostojnie. Samuel Davis był wysokim i postawnym mężczyzną, jego uśpiona twarz miała szlachetne rysy, a zarost tylko dodawał mu powagi. Brązowe włosy były mniej więcej tej samej długości, co u syna, szczupły nos i usta Alexander również odziedziczył po nim. Obserwując ich oboje zauważyli pierwsze symptomy wybudzania się, po „ochach” i „achach” z łóżek obok, pozostali również musieli to zauważyć.
Palce Samuela zaczęły drżeć, najpierw jeden, później następny, w końcu mógł poruszyć całą ręką. Tak samo nogi, najpierw jedna, później druga. Zebrani przy łóżkach z ekscytacja obserwowali proces wybudzania się. Trwało to jakieś piętnaście minut, zanim ich powieki zaczęły drżeć i otworzyli oczy, biorąc głęboki oddech. Pierwszy od tak dawna. Wtem w Sali szpitalnej rozbrzmiały okrzyki radości, matki, żony, córki, wybuchały płaczem, a mężczyźni starali się opanować wzruszenie. Samuel podciągnął się na drżących łokciach i rozejrzał zdezorientowany po pomieszczeniu, aż natrafił na Ethana.
- Cześć braciszku. – szepnął tamten, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy.
- E… Ethan? – Samuel odezwał się drżącym głosem, patrząc zdezorientowany na starszego mężczyznę. – Co…?
- Piętnaście lat temu ktoś nas zdradził, razem z pozostałymi strażnikami zostałeś porwany, podano wam wywar żywej śmierci i ukryto w jaskini na dnie jeziora.
Samuel spojrzał na niego z szokiem.
- Naomi? – zapytał, mówienie wciąż sprawiało mu problem.
- Tutaj. – usłyszał drżący głos.
Kobieta leżała na wznak na łóżku, nie miała tyle siły aby się podnieść, jak mąż, jednak jej brązowe oczy, dokładnie takie jak u syna, były szeroko otwarte.
- Gdzie… - zaczęła ciężko – Gdzie A… Alex?
Ślizgon, który płacząc cicho, obserwował całą wymianę zdań odchrząknął i odezwał się.
- Tutaj, mamo.
Kobieta sapnęła zszokowana i podjęła daremny wysiłek, próbując się podnieść by zobaczyć syna. Alexander widząc, jak się męczy podszedł i pomógł jej usiąść, obierając jej drżące ciało o poduszki. Brązowe oczy, szeroko otwarte nie spuszczały z niego wzroku, chwilę później zaszkliły się i po policzkach kobiety  zaczęły spływać łzy. Samuel obserwujący ich z sąsiedniego łóżka również nie mógł powstrzymać wzruszenia. Gdy ostatni raz widzieli syna, ten jeszcze chodził w pieluchach, z radością bawiąc się pluszakami, a teraz? Teraz stoi przed nimi dorosły mężczyzna. Ich syn.
- Alex…
Naomi podniosła drżącą rękę i dotknęła policzka synka, jednak zaraz opuściła ją na pościel, nie mając więcej siły. Sfrustrowana tym, że nawet nie może go dotknąć zaczęła bardziej płakać.
- Naomi, skarbie…? – mąż spojrzał na nią przerażony, nigdy nie widział u małżonki takiej histerii.
- Chcę go dotknąć Sam, ale nie mogę… Nie mam siły aby podnieść rąk i uściskać własnego syna.
Młody Davis nie bardzo wiedząc, jak to zrobić wyciągnął drżące ręce i uściskał matkę.
- Nie płacz, proszę… M… Mamo..

James skinął na Harry’ego i pokazał na drzwi. Czas, żeby się wycofali. Po cichu wyszli na korytarz.
- To jest cholernie niesprawiedliwe! – wybuchnął młodszy po wyjściu.
- Życie nie jest sprawiedliwe, Jelonku. – odpowiedział mu ojciec i poczochrał po włosach.
Gryfon zatrzymał się i spojrzał na niego.
- Jak mnie nazwałeś? – zapytał i śmiesznie przekrzywił głowę.
- Jelonek. – Rogacz zaśmiał się. – Jak byłeś mały to zawsze tak na ciebie mówiliśmy, Łapa czasami mówił też Bambi, szczególnie wtedy jak zrobiłeś TE oczy. Już jako dziecko jednym spojrzeniem potrafiłeś sprawić, że wszyscy dadzą ci wszystkiego co zapragniesz.
Harry zaśmiał się.
- Ciekawe, może to jeszcze wykorzystam. Idę do Josha, idziesz ze mną?
- Niestety nie mogę, papierkowa robota i te sprawy – westchnął z cierpiętniczą miną.
- Takie są uroki bycia królem – Wybraniec pokazał mu język i ruszyli dalej.
- Nie ciesz się tak, ciebie też to wkrótce czeka.
Harry jęknął z rozpaczą a James wybuchnął głośno śmiechem. Do następnego korytarza, gdzie się rozdzielili. Starszy Potter ruszył do gabinetu, a młodszy na poszukiwanie synka.


Do wieczora sala szpitalna prawie opustoszała. Strażnicy zostali zabrani przez sowich bliskich do domu, by tam zostać otoczonym troskliwą opieką. Gdy Harry, Josh i James przekroczyli próg szpitala zostały tylko dwa zajęte łóżka, które należały do państwa Davisów. Na jednym siedział Samuel otaczając ramionami Naomi i Alexa, a na drugim siedziała Lily z Ethanem.
- Ceś i cołem! – zawołał Joshua i wskoczył na łóżko obok babci.
- Cześć smyku! – kobieta dała mu pstryczka w nos. – A może byś tak przywitał się ładnie, co?
Chłopczyk rozejrzał się dookoła. Wtedy jego wzrok padł na dwie osoby, których jeszcze nie znał.
- Dobly wieców. – powiedział i ukłonił się.
- Dobry wieczór, kochanie. – odpowiedziała Naomi z ciepłym uśmiechem.
Samuel również przywitał się ciepło i wtedy jego spojrzenie padło na dwóch Potterów, którzy właśnie podeszli do łóżka.
James podszedł do pani Davis i uściskał ją serdecznie, następnie to samo uczynił z jej mężem.
- Miło was widzieć. – powiedział szczerze. – To mój syn – wskazał na Harry’ego – również troszkę starszy, niż ostatnim razem. – mrugnął do nich okiem z uśmiechem.
Davisowie zaśmiali się.
- Mamo, tato… Jak już jesteśmy przy przedstawianiu, to muszę wam o czymś powiedzieć – odezwał się po chwili Alexander.
Kobieta i mężczyzna spojrzeli na niego zainteresowani, gdy chłopak wstawał z łóżka. Ślizgon przełknął głośno i podszedł do partnera.
- Chciałbym przedstawić wam swojego partnera. – wskazał dłonią na Gryfona – Harry Potter.
Czarnowłosy skłonił się lekko, ucałował dłoń przyszłej teściowej jak i uścisnął rękę teściowi.
- Gratuluję, synku – odpowiedziała kobieta, gdy na powrót usiedli.
- Dobry wybór – powiedział tylko Samuel.
- Jakieś jeszcze rewelacje, o których powinniśmy wiedzieć, zanim opuścimy skrzydło? – zapytała ze śmiechem brązowowłosa kobieta.
- Przyjrzyj się chłopcu i powiedz, co widzisz. – poradziła jej z ciepłym uśmiechem Lily.
Naomi spojrzała na malca. Ciemna czupryna, która wygląda, jakby pokłóciła się z grzebieniem… Jasna karnacja… Brązowe oczy… Potterowskie rysy twarzy… Harry, Alex, Harry, Alex…
- Ale… Jak? Już? Tak szybko? Chłopcy, a szkoła?
Wtajemniczeni zaśmiali się. Zdają sobie sprawę, jak to wygląda.
- Wszystko wam wytłumaczymy. – odezwał się Ethan.
Opowiedzieli im historię chłopca i byli pewni, że Davisowie, tak jak i oni pokochali malca.
Późnym wieczorem w skrzydle byli tylko Ethan, Samuel, Alexander i Naomi. Młody Davis zasnął na łóżku matki. Kobieta siedziała przy nim, głaszcząc go po głowie i słuchała opowieści szwagra. Starszy Davis opowiadał im co się działo tutaj i z Alexem podczas ich nieobecności. Streścił im wszystko. Jego żal i poszukiwania. Smutek po stracie brata i bratowej, jak i zaginięcie maleńkiego bratanka, Złość i furia, gdy dowiedział się, gdzie podziewa się malec i że nic nie może z tym zrobić. Przedstawił im życie Alexa w domu dziecka i w Salem.  Cały czas go obserwował i cholernie bolało go serce na wieść, że nie może nic z tym zrobić. Wreszcie opisał im radość, gdy spotkał ponownie chłopaka, opisał im, jak przez trzy dni nie wychodzili ze swoich komnat poznając się na nowo. Opisał im, jak wspólnie z Alexandrem próbowali ich odnaleźć. Wreszcie streścił im też czas, kiedy pętla była założona ostatnio i pomysł, na jaki wpadł młody książę, dzięki czemu wreszcie udało im się ich odnaleźć.
- Obiecuję Dumbledore, że zapłacisz mi za to. – wywarczał przez zaciśnięte zęby Samuel, gdy jego brat skończył opowiadać. – Zapłacisz mi za krzywdy, które wyrządziłeś mnie, mojej rodzinie i najbliższym. Obiecuję ci to!
Naomi pokiwała głową ze łzami w brązowych oczach. Starzec pożałuje, że zadarł z klanem wampirów.



Rozdział poprawiony 22.02.2018



1 komentarz:

  1. Hejka,
    wspaniały rozdział, udało im się odnaleźć zaginionych, co za radość z odzyskania rodzin, przyjaciół...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń