środa, 31 stycznia 2018

34. Szczęśliwego Nowego Roku, Potter!

Joshua był pełen energii. Do sylwestra był tak żywiołowy, że dostatecznie zapełnił ich czas, sprawiając, że nie mieli kiedy myśleć o czym innym. Chłopczyk był podekscytowany tym, że tata i najlepszy wujek są w pobliżu, więc nie opuszczał ich na krok. Alexander, ku uciesze Harry’ego, dostał komnaty w pobliżu jego własnych, choć i tak większość dnia, jak i nocy spędzali razem. Zachowywali jednak jakieś pozory.
Drugie komnaty przydały się jeszcze przed 31 grudnia, kiedy to chłopcy powiedzieli sobie kilka słów za dużo i cały dzień spędzili oddzielnie. Jeśli gdzieś wychodzili, to warczeli na każdego po kolei, który śmiał być szczęśliwy, a na obiedzie pierwszy raz usiedli jak najdalej od siebie. Dopiero interwencja Josha, który po kolacji udał, że boli go brzuszek, zbliżyła ich do siebie i po tym, jak chłopczyk zasnął porozmawiali spokojnie, uznając kłótnie za bezsensowną.
Potter zaczął też planować treningi na szerszą skale. Będzie to troszkę utrudnione, jak wrócą do szkoły, jednak muszą sobie poradzić. Nieludzcy potrzebowali nowego treningu, bo po co wyzwalali żywioły, jeśli ich nie używają? Chcącym wziąć udział w walkach, Hogwartczykom, też przyda się dodatkowe szkolenie, więc pierwszym celem po powrocie do szkoły, będzie rozmowa z dyrektorem. Uczniowie nie mogą iść do bitwy nieprzygotowani. Myślał też ostatnio sporo nad kwestią Rona, Hermiony i Ginny. Starał nie poświęcać dużo czasu byłym przyjaciołom, jednak w obliczu nadchodzącej wojny powinni być sobie sprzymierzeńcami, nie wrogami. Tym bardziej, że panna Granger zaczęła mu ostatnio wysyłać niejasne sygnały, że chce porozmawiać. Musiał schować urazę do kieszeni i zamienić z nią słowo lub dwa. Ginerwa też była niegroźna, podejrzewał, że to jej ślepe zauroczenie sprawiło, że posłuchała dyrektora. Ale Ron i pani Weasley? Nie rozumiał ich i chyba nie zrozumie. Myśląc o tej szczególnej rodzinie przypomniał sobie, że dawno nie miał z nimi żadnego kontaktu i zaczął pluć w sobie w brodę, że znajdując nowych przyjaciół, zapomniał o tych, którzy pomogli mu w potrzebie. Warknął sfrustrowany i uderzył pięścią o tafle wody. Nic tak, jak gorąca kąpiel nie rozluźniała jego spiętych mięśni, jednakże dziś nie czerpał z tego takiej samej przyjemności, jak zawsze. Tak zajęty był myśleniem, że nie zauważył, że ktoś wszedł do łazienki. Otrząsnął się, gdy poczuł dwie silne dłonie na ramionach.
- Co jest? – zapytał go zdziwiony Alex, kiedy chłopak podskoczył we wodzie. – Nigdy nie dałeś się tak zaskoczyć…
Potter przejechał mokrą dłonią po twarzy.
- Nic – westchnął głęboko.
- Coś jednak musi być. – zauważył Ślizgon, kucając koło wanny.
- Mam cholernie dużo na głowie – Harry jęknął cierpiętniczo i oparł głowę o krawędź wanny, przymykając oczy. – Nie opowiem ci jednak, dopóki do mnie nie dołączysz. – mrugnął do niego i na powrót się odprężył.
Alex zaśmiał się cicho i zaczął się rozbierać. Gryfiak nie musiał długo na niego czekać bo chłopak już po chwili siedział obok niego. Przemieścił się tak, by siedzieć wygodnie pomiędzy nogami partnera i oparł się wygodnie o jego klatkę piersiową. Teraz mu było wygodnie…
- No więc? O co chodzi? – ponaglił go brązowooki.
- Zastanawiałem się nad kwestią Hogwartu .– Alexander zmarszczył brwi i zaczął rozmasowywać jego barki, czekając aż chłopak będzie kontynuował. – Tyle jest do zrobienia, a tak mało czasu! Trzeba przeszkolić Hogwartczyków, którzy będą chcieli wziąć udział w bitwie, musimy wznowić nasze szkolenia, muszę porozmawiać z Ginny i Hermioną. – podniósł dłoń, wiedząc, że jego partner będzie chciał coś wtrącić. – Muszę z nimi porozmawiać, wiem, że tego nie akceptujesz, ale muszę. – westchnął znowu. – Muszę też porozmawiać z Fredem, Georgem, Billem i Charliem… Cholera pewnie ich zawiodłem, oni pomagali mi w potrzebie, a ja ich olałem…
- Zrozumieją to. – Ślizgon zacisnął ręce na jego ramionach. – Co zamierzasz zrobić?
- Chciałbym powiedzieć im prawdę o sobie i zaprosić ich na bal sylwestrowy tutaj. – mruknął.
Davis westchnął.
- Zrób to Harry, bo będziesz tego żałował. – poradził mu chłopak i zjechał rękami na jego brzuch, zaczynając go powoli masować..
Potter warknął cicho i otarł się o przyrodzenie partnera.
- Tak zrobię – powiedział mu – ale teraz zrobię coś innego. – Odwrócił się i usiadł okrakiem na udach Alexa – Dawno nie byłeś stroną dominującą. Chcesz tego?
Oczy Davisa pociemniały.
- Cholera tak!

Już następnego ranka Harry postanowił skontaktować się z Weasleyami. Po konsultacji z rodzicami, którzy przyznali mu racje, postanowił udać się do Nory. Alex, który od wczorajszego wieczora mu towarzyszył, zaproponował mu, że wybierze się razem z nim, na co chętnie przystał. Wczorajsza noc była bardzo upojna, byli wykończeni, ale zadowoleni. Wypróbowali chyba każdą pozycję, zajmując każdą dostępną przestrzeń w pokoju księcia. O świcie oboje, bardzo obolali, ale zadowoleni, usnęli. Nie spali jednak długo, bo Josh obudził ich trzy godziny później, więc niechętnie wstali, zażyli po eliksirze przeciwbólowym i regenerującym, aby poprawnie funkcjonować i dali się wyciągnąć chłopcu na dwór. Po śniadaniu pożegnali się ze wszystkimi i udali na zewnątrz. Harry podał Alexowi odpowiednią lokalizację i deportowali się, pojawiając nad małą rzeczką, niedaleko domu rudzielców. Gryfon wyciągnął z kieszeni mały kawałek pergaminu i napisał krótką wiadomość, następnie wysłał ją wprost w ręce Freda. Długo nie musieli czekać, bo już po chwili na horyzoncie pojawili się bliźniacy, a za nimi w pewnym oddaleniu Bill.
- Cześć chłopaki! – przywitał się Potter, podając każdemu rękę na powitanie.
- Harruś! – wykrzyknął Fred.
- Jak miło cię widzieć! – dodał George.
- Już myśleliśmy, że o nas zapomniałeś…
- … a tu ci heca, odezwałeś się w ostatni dzień roku.
- Podejrzewamy, że masz jakiś interes, więc nawijaj.
Najstarszy z nich pokręcił głową.
- Możecie chociaż przez chwilę udawać, że jesteście normalni?
Fred i George wyszczerzyli się do niego szeroko i pokręcili głowami. Alex wybuchnął śmiechem, tym samym zwracając na siebie uwagę.
- Zakładamy, że to jest twój chłopak? – zapytał Bill przyjrzał mu się z ciekawością.
Davis kiwnął głową, a Harry przedstawił ich sobie szybko.
- Rzeczywiście przyszedłem tu w jednym celu. – powiedział, gdy się jako tako uspokoili. – Macie na dzisiaj plany?
Rudzielce spojrzeli na siebie i zaprzeczyli.
- Chciałbym was zaprosić do siebie. – kontynuował powoli. – Ufam wam na tyle, że chcę wam zdradzić pewien sekret i liczę, że zachowacie to dla siebie.
Fred, George i William poczuli się zaszczyceni tym, że ten nieufny chłopak, obdarzył ich takim zaufaniem.
- Poszerzam zaproszenie jeszcze o Charliego. – Harry mrugnął do nich. – Teraz niestety musimy spadać. Świstoklik pojawi się w tym miejscu o siedemnastej. Do zobaczenia.
Nie dał im szansy na odpowiedź i się deportował. Alexander zaśmiał się z min rudzielców, pożegnał się i również zniknął. Pojawili się w zamku i udali się do sali balowej, pomagając innym w przygotowaniach do wieczornej imprezy. Zostało parę godzin, a jeszcze tyle do zrobienia!

Pół godziny przed wybiciem siedemnastej rudzielce siedzieli w pokoju najstarszego. Charlie, poinformowany o sytuacji, poczuł taki sam zaszczyt, jak jego bracia. Wiedzieli, że teraźniejsze życie jest dla Harry’ego bardzo ważne i cieszyli się, że postanowił znaleźć dla nich miejsce w nim. Wstyd im było za sytuację, do jakiej doprowadziła jego matka i młodszy brat, cieszyli się jednak, że Ginny zaczyna wszystkiego żałować, może jeszcze była dla niej nadzieja. Ubrali się w miarę odświętnie i zeszli na dół. Byli już przy wyjściu, gdy zatrzymał ich głos matki.
- A wy dokąd się wybieracie?
Bill obejrzał się i spojrzał na pulchną kobietę.
- Na imprezę sylwestrową, mamo – odpowiedział jej.
Molly zmarszczyła brwi, niezadowolona.
- Wypadałoby powiedzieć matce, dokąd zamierzacie iść.
Tym razem odpowiedział Charlie.
- Do przyjaciela, mamo. Nie ma potrzeby się martwić. Wrócimy jutro.
Rudowłosą zaczęły drażnić lakoniczne odpowiedzi synów.
- Proszę mi tu zaraz odpowiedzieć, gdzie idziecie! Inaczej nie wypuszczę was z domu! – złapała się pod boki.
Jeśli miała nadzieję, że się ugną to się grubo myliła. Kiedyś może ten głos i te gesty na nich działały, jednak już dawno przestali się bać.
- Jesteśmy dorośli mamo. – zauważył sucho Fred.
- Jeśli jednak chcesz wiedzieć dokąd idziemy, to ci powiemy – kontynuował George.
- Idziemy do Harry’ego – powiedział Charlie.
- Do naszego przyjaciela, którego wy w tak bezczelny sposób zraniliście. Cieszę się, że mimo tak wielkiej krzywdy, jakiej doznał w życiu, mimo tego, że był oszukiwany praktycznie przez wszystkich, od małego, ufa nam. – zakończył Bill. – I my nie zamierzamy tego zaufania zawieść, dobranoc.
Nie dając jej czasu na reakcje, odwrócili się i wyszli. Pokonali szybko drogę do jeziorka i przeszukali teren. W miejscu, w którym stał Harry, leżała mała puszka. Fred podniósł ją szybko, a pozostali bracia otoczyli go i każdy jej dotknął. Po minucie oczekiwania zniknęli. Pojawili się przed dużym zamkiem, wielkością przebijając nawet Hogwart, więc rozdziawili buzie z wrażenia. To był dom Harry’ego? Nie zdążyli się nawet rozejrzeć, gdy w ich stronę zaczął biec wspomniany chłopak.
- Chodźcie, chodźcie! – zawołał ich, machając ponaglająco dłonią.
Weasleyowie ruszyli za nim, rozglądając się ciekawie. Zamek, jak i wnętrze, i okolice, był imponujący. Nie mieli jednak za dużo czasu, bo Harry błyskawicznie przechodził przez korytarze, aż stanął przed drzwiami do salonu. Spojrzał na nich i odchrząknął lekko.
- Ufam wam na tyle, że chce was zaprosić do mojego nowego życia. Mam nadzieję, że uszanujecie i zaakceptujecie to. – nie dał im szansy na odpowiedź, tylko otworzył drzwi i zaprosił ich do środka.
Już od progu stanęli jak wryci, widząc dwójkę ludzi, którzy od dobrych piętnastu lat powinni być martwi.
- Ale… Jak? – pierwszy otrząsnął się Bill.
- Witajcie – ciepło odezwała się Lily, podchodząc do nich powoli. – Usiądźcie proszę, a my opowiemy wam wszystko. Ufacie mojemu synowi, walczymy po tej samej stronie, więc jesteście godni, by poznać prawdę.
Złapała Charliego i Billa pod ramiona i pociągnęła ich delikatnie, acz stanowczo w stronę kanapy. Fred i George podążyli za nimi, nie spuszczając oczu z Jamesa.
- Mamy trzy godziny do kolacji, a później jest impreza, więc mam nadzieję, że się wyrobimy. – odezwała się siedząca nieopodal Ann.
Potterowie zaśmiali się, a rudzielce po chwili napięcia podążyli ich śladem. Gdy się uspokoili, pani Potter odchrząknęła delikatnie i zaczęła.
- Pozwólcie, że tę historię rozpoczniemy od czasu, kiedy my – wskazała na siebie i Jamesa, – chodziliśmy do szkoły.
Opowiedziała im najpierw o swoich korzeniach, jak o trafieniu do domu Slitherina. Wraz z Rogaczem jak najbardziej dokładnie, ale i szybko, starali się streścić chłopakom ich historie. Opowiedzieli o Petunii, o przyjaźni międzydomowej, o dyrektorze. Wspomnieli o rasach magicznych, jak i tym wymiarze, czym wywołali szok u słuchaczy. Zdradzili im, jak to się stało, że przeżyli, o manipulacjach starca i oddzieleniu ich od Harry’ego. Powiedzieli im też o Wywarze Żywej Śmierci, użytym na Strażnikach. Intuicyjnie wyczuwali, że tym chłopakom można ufać. Później Harry zdradził, jak się tu znalazł, streścił im trening, a gdy miał zamiar powiedzieć o czymś jeszcze, drzwi się otwarły z impetem.
- Tutaj jeśteście! – usłyszeli radosny głos, a jego właściciel wdrapał się czarnowłosemu Gryfonowi na kolana. – Wujek nie chciał mi powiedźieć dzie się śchowaliście – zrobił oburzoną minę.
- Jooooosh. – spojrzeli w kierunku drzwi, gdzie stał Alex z załamaną miną. – Miałeś im nie przeszkadzać.
Malec zrobił smutną minkę, na co Harry zaśmiał się.
- A to jest mój synek. – zdradził Weasleyom. – Uratowałem go podczas jednej z bitew – powiedział widząc ich zaskoczone miny. – Miał trzy miesiące, jednak nie chciałem, żeby był tak całkowicie bezbronny, więc cztery lata spędziłem z nim pod pętlą.
Rudzielce, po opanowaniu szoku, przywitali chłopca z radością. To, jakim zaufaniem obdarzyła ich ta rodzina, było zdumiewające.
- Czas na kolację, moi drodzy – zakomunikowała Lily, wstając. – Później macie dwadzieścia minut do imprezy. Chłopcy, komnata dla was jest już uszykowana.
- Dziękujemy pani. – odezwał się Bill i ukłonił lekko.
- Przyjemność po mojej stronie – pani Potter uśmiechnęła się.
Kobieta wstała i razem z córką opuściły komnaty. Płeć męska podążyła zaraz za nimi.
- Froge? – odezwał się Fred.
- Tak, Gred?
- Myślisz, że to jest ten moment?
- Zdecydowanie tak.
Bill zmarszczył brwi.
- Co znowu wymyśliliście?
- Nic niegroźnego, braciszku… – uspokił go George z szerokim uśmiechem.
- Jednakże, to jest coś dla nas ważnego… – kontynuował Fred.
- Sprawa wyższej wagi…
- Spotkaliśmy nasz kolejny autorytet…
- … i nie zamierzamy przepuścić okazji koło nosa…
- więc…
- Czy moglibyśmy prosić pana o autograf? – zwrócili się z szerokim uśmiechem do idącego obok Jamesa.
- James Potter, Rogacz, jeden z najlepszych rozrabiaków Hogwartu! – rozmarzył się Fred.
- To zaszczyt pana poznać!
James wybuchnął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Ci dwaj są niesamowici, Łapa kiedyś wspominał mu o nich. Bliźniaki Weasley, ich godni następcy.
- Z przyjemnością. – uśmiechnął się do nich szeroko.

Po kolacji Harry, odprowadziwszy Weasleyów na salę bankietową, sam udał się do swoich komnat, aby szybko zmienić garderobę. Ubranie miał już uszykowane na łóżku, więc rozebrał się tylko i włożył na siebie granatową, kraciastą koszulę, biały podkoszulek pod spód i ciemne jeansy. Roztrzepał włosy i opuścił pokój, skierował się w stronę sali, patrząc co chwilę na zegarek. Uff! Nie spóźnił się. W środku byli już wszyscy zaproszeni goście, czyli większość młodzieży, nieludzkich, którzy przeszli szkolenie. Odnalazł w kącie rudzielców i zaprowadził ich do stolika, gdzie siedzieli jego koledzy z drużyny czarnych, przedstawił ich sobie i już po chwili wszyscy razem pili. Przygrywający DJ znał się na tym co robił, bo muzyka wręcz rwała do tańca, więc młodzież, nie czekając długo, stawiła się na parkiecie.
Bawili się wszyscy razem, mimo że większość się nie znała za dobrze, dogadywali się jak starzy znajomi. Duży wpływ miał też pewnie alkohol, który lał się strumieniami, ale kto by się tym przejmował. Sielanka jednak nie mogła długo trwać…

Krótko przed północą, drzwi otwarły się z hukiem. Do środka wbiegło kilka osób, między innymi Marcus i Syriusz. Łapa podszedł szybko do DJ-a prosząc go o wyłączenie muzyki, a inni przybyli podchodzili do każdego, wręczając im szybko eliksir trzeźwiący.
- Zieloni, marsz do skrzydła szpitalnego i czekać w gotowości, Thomas i Green, idziecie z nami, szybko zmieniajcie stroje i do sali audiencyjnej. MACIE MINUTE! – wydarł się na koniec Parker i wyszedł, razem z ludźmi, z którymi przyszedł.
- Ann! – zawołał siostrę, Harry. – Weź Billa, Charliego i bliźniaków ze sobą…
- Oszalałeś? – Przerwał mu Fred.
- Nie! – powiedział twardo Potter. – Proszę was, nie kłóćcie się, nie mamy na to czasu. Nie możecie iść z nami.
Charlie chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak Bill położył mu rękę na ramieniu.
- Nie ma teraz czasu na kłótnie. Jeżeli mamy zostać, to zostaniemy, chodźcie dalej.
Rudzielce niechętnie skinęli głowami i wyszli za rudowłosą księżniczką i pozostałymi uzdrowicielami. Reszta zebranych szybko, za pomocą magii, zmienili swoje stroje i ruszyli na zebranie. W parę sekund pokonali korytarze. Weszli jako ostatni i zamknęli za sobą drzwi.
Pomieszczenie było wypełnione już wojownikami w kolorowych szatach, którzy akurat byli obecni w pałacu.
- Cisza! – uspokoił zebranych James. – Voldemort postanowił zrobić ci prezent noworoczny – zwrócił się do syna, stojącego między kolegami. – Jest atak na Little Whinging w Surrey, zakonnicy już tam są, więc musimy się pospieszyć. Przenosimy się stąd, pojawimy się w samym środku bitwy, mając tym samym efekt zaskoczenia, walczymy na zaklęcia! Do roboty!
Wojownicy skupili się i wszyscy zniknęli, by pojawić się wiele mil dalej, w samym sercu bitwy. Chociaż realniejszym określeniem byłaby rzeź. Widać zakonnicy przybyli niewiele wcześniej, bo po ulicy walały się trupy mugoli. Cała okolica była we krwi, a wnętrzności ofiar porozwalane były wszędzie. Obraz przedstawiał się iście dramatycznie. Harry przełknął narastającą mu do gardła żółć i wziął się do walki. Miotnął zaklęciem rozbrajającym w grupkę śmierciożerców, którzy aktualnie starali się pokonać jednego zakonnika. Mężczyzna radził sobie nieźle, jednak przewaga liczebna szybko pozbawiała go sił. Rzucił tylko Potterowi wdzięczne spojrzenie, za pomoc i od razu z większym zaparciem ruszył na przeciwników. Z dwoma sobie poradzi…

Bitwa trwała w najlepsze, nie było już osoby, która nie miała choć jednej ranki. Choć początek zapowiadał się makabrycznie, to dzięki pomocy nieludzkim szybko zyskiwali przewagę. Jednak pozostawało zasadnicze pytanie, gdzie są aurorzy? Walka trwała od dobrych czterdziestu minut, a ich jeszcze nie było. Dlaczego ich nie było? Powinny być dawno na miejscu!

Harry syknął z bólu, gdy zaklęcie tnące trafiło go w twarz, a Śmierciożerca zaśmiał się wesoło.
- I jak waleczny wojowniku? – zadrwił z niego, uchylając się przed kolejnym zaklęciem. – Jeszcze nie chcesz się poddać?
- Chyba śnisz, Avery! – warknął.
Mężczyzna szerzej otworzył oczy pod maską.
- Skąd wiesz, kim jestem? – wysyczał i rzucił w wampira avadą.
Gryfon zaśmiał się i uskoczył.
- A jak myślisz? Znam cię idioto! – wkurzał go dalej, czekając, aż popełni błąd, który wykorzysta.
Śmierciożerca zmarszczył brwi pod maską. Skąd ten dzieciak go znał? Tylko jeden bachor z jasnej strony wiedział kim on jest i mógł go poznać po samym głosie. Ale… Nie…
- Potter?!
Zielonooki zaśmiał się i uderzył w przeciwnika zaklęciem pełnego porażenia ciała, które trafiło do celu. Avery padł jak kłoda na ziemię z szeroko otwartymi oczami.
- Ta – dam! – Harry ukłonił mu się teatralnie. – Miło cię było znowu spotkać – mrugnął do niego i związał go.
W tym jednak momencie coś się stało. Jeden ze stojących na środku śmierciożerców rzucił w powietrze zaklęciem wybuchającym i wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko z czarnym przyciskiem. Nie powstrzymywany przez nikogo nacisnął guzik i zniknął, a wraz z nim wszyscy żywi i przytomni śmierciożercy. Książę natomiast zbladł.
- Cholera, cholera, cholera… – jęczał raz za razem.
Ktoś do niego przybiegł i potrząsnął nim.
- Harry, do kurwy nędzy, otrząśnij się! – To był Chris, cały umazany we krwi.
Potter zamknął oczy, potrząsnął głową, otworzył je i spojrzał na kolegę. Złapał go za ramiona i powiedział z paniką.
- Zostałem rozpoznany i śmierciożeca zbiegł…
Christopher potrząsnął nim lekko.
- To teraz nie twój największy problem, chodź musisz coś zobaczyć! – przełknął ciężko ślinę. – I ostrzegam to nie będzie przyjemny widok…
Gryfon zmarszczył brwi w zastanowieniu i podążył za kolegą, omijając rannych i uzdrowicieli, którzy udzielali im pomocy. Rogers zaczął go prowadzić w kierunku Privet Drive i wraz ze zbliżaniem się do numeru czwartego, czuł coraz większą obawę. Przed domem stał Syriusz z Remusem, Łapa ścisnął go za ramię, nic nie mówiąc i wprowadził do środka. Harry, widząc co jest w środku, musiał się podeprzeć, żeby nie upaść. Dursleyowie byli dosłownie rozerwani, a z ich krwi, wnętrzności i kończyn układał się napis: „Szczęśliwego Nowego Roku, Potter!’.
Gryfon nie mogąc dłużej wytrzymać, wybiegł z domu i zwymiotował na trawę. Nie czuł się szczególnie związany z tymi ludźmi, podał ich przecież nawet do sądu, ale na Merlina, nikomu nie życzył takiego losu!
- Chodźmy stąd… – szepnął Łapa i pomógł się wyprostować blademu chrześniakowi.
Ruszyli na powrót w kierunku miejsca walki. Nie wiedział dlaczego się jeszcze nie deportowali, ale nie wnikał w to. Im bliżej byli centrum miasteczka tym większy hałas, z podniesionych głosów słyszał. Spojrzeli na siebie zdezorientowani i ruszyli z Remusem i Christopherem depczącym im po piętach.
-… dlaczego nie wysłałeś tu aurorów?! – usłyszeli głos Marcusa Parkera.
Minęli ostatnie domy i wyszli na ulice zalane krwią i usłane ofiarami. Na przeciwko mężczyzny ukrytego pod czarną maską stał Korneliusz Knot, we własnej osobie, mnąc nerwowo melonik w dłoniach. Obok niego był zaraz Albus Dumbledore, a w pewnym oddaleniu, odziany w czerń, z domieszkami królewskiego złota, James Potter, którego twarz również pozostała ukryta.
- Nie mieliśmy żadnych dowodów na to, że informacja o ataku była potwierdzona. – odpowiedział minister, unosząc wysoko podbródek. – Nie mogłem wysyłać moich aurorów w ciemno!
Marcus sapnął z oburzeniem.
- To… – wywarczał pokazując ręką na makabryczny obraz miasteczka. – Jest dla pana wystarczającym dowodem? Gdybyśmy mieli posiłki, moglibyśmy temu zapobiec!
- Dostaliśmy anonimową informację, która mogła nie pochodzić z wiarygodnego źródła. – upierał się przy swoim Knot. – W ogóle, społeczeństwo nie ma pewności, czy wy jesteście wiarygodnym sprzymierzeńcem, czy nie wbijecie nam noża w plecy, jak tylko się odwrócimy, patrząc na wasze metody walki…
W Parkerze, jak i w innych krew się zagotowała ze złości.
- Ty głupcze! Jak śmiesz…
- Korneliuszu! – Dumbledore przerwał wampirowi, zanim by powiedział za dużo. – Gdyby nie ci ludzie, przybyłbyś tu zbierać tylko nasze szczątki, dzięki ich pomocy przeżyliśmy i spora część miasteczka pozostała przy życiu.
- Społeczeństwo pragnie się dowiedzieć… – zaczął Knot.
- Społeczeństwo dowie się na pewno o twojej nieudolności! – przerwał mu Marcus, uśmiechając się szyderczo. – Dowie się o działaniach swojego ministra. Twoje dni, na tym stanowisku są policzone, a teraz żegnam!
Skinął na pozostałych i nie czekając na odpowiedź deportowali się z miejsca tragedii.
Nad Surrey powoli wschodziło zimowe słońce, oświetlając pierwszymi promieniami krwawy obraz.
Mieszkańców czekał makabryczny poranek, pierwszego dnia nowego roku.


Rozdział poprawiony 25.02.2018


1 komentarz:

  1. Hejka,
    fantastycznie, Joshua jest cudownym chłopcem, tak chociaż część Wesleyow ufa i poznali prawdę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń