Joshua
był pełen energii. Do sylwestra był tak żywiołowy, że dostatecznie zapełnił ich
czas, sprawiając, że nie mieli kiedy myśleć o czym innym. Chłopczyk był
podekscytowany tym, że tata i najlepszy wujek są w pobliżu, więc nie opuszczał
ich na krok. Alexander, ku uciesze Harry’ego, dostał komnaty w pobliżu jego
własnych, choć i tak większość dnia, jak i nocy spędzali razem. Zachowywali
jednak jakieś pozory.
Drugie
komnaty przydały się jeszcze przed 31 grudnia, kiedy to chłopcy powiedzieli
sobie kilka słów za dużo i cały dzień spędzili oddzielnie. Jeśli gdzieś
wychodzili, to warczeli na każdego po kolei, który śmiał być szczęśliwy, a na
obiedzie pierwszy raz usiedli jak najdalej od siebie. Dopiero interwencja
Josha, który po kolacji udał, że boli go brzuszek, zbliżyła ich do siebie i po
tym, jak chłopczyk zasnął porozmawiali spokojnie, uznając kłótnie za
bezsensowną.
Potter
zaczął też planować treningi na szerszą skale. Będzie to troszkę utrudnione,
jak wrócą do szkoły, jednak muszą sobie poradzić. Nieludzcy potrzebowali nowego
treningu, bo po co wyzwalali żywioły, jeśli ich nie używają? Chcącym wziąć
udział w walkach, Hogwartczykom, też przyda się dodatkowe szkolenie, więc
pierwszym celem po powrocie do szkoły, będzie rozmowa z dyrektorem. Uczniowie
nie mogą iść do bitwy nieprzygotowani. Myślał też ostatnio sporo nad kwestią
Rona, Hermiony i Ginny. Starał nie poświęcać dużo czasu byłym przyjaciołom,
jednak w obliczu nadchodzącej wojny powinni być sobie sprzymierzeńcami, nie
wrogami. Tym bardziej, że panna Granger zaczęła mu ostatnio wysyłać niejasne
sygnały, że chce porozmawiać. Musiał schować urazę do kieszeni i zamienić z nią
słowo lub dwa. Ginerwa też była niegroźna, podejrzewał, że to jej ślepe
zauroczenie sprawiło, że posłuchała dyrektora. Ale Ron i pani Weasley? Nie
rozumiał ich i chyba nie zrozumie. Myśląc o tej szczególnej rodzinie
przypomniał sobie, że dawno nie miał z nimi żadnego kontaktu i zaczął pluć w
sobie w brodę, że znajdując nowych przyjaciół, zapomniał o tych, którzy pomogli
mu w potrzebie. Warknął sfrustrowany i uderzył pięścią o tafle wody. Nic tak,
jak gorąca kąpiel nie rozluźniała jego spiętych mięśni, jednakże dziś nie czerpał
z tego takiej samej przyjemności, jak zawsze. Tak zajęty był myśleniem, że nie
zauważył, że ktoś wszedł do łazienki. Otrząsnął się, gdy poczuł dwie silne
dłonie na ramionach.
-
Co jest? – zapytał go zdziwiony Alex, kiedy chłopak podskoczył we wodzie. – Nigdy
nie dałeś się tak zaskoczyć…
Potter
przejechał mokrą dłonią po twarzy.
-
Nic – westchnął głęboko.
-
Coś jednak musi być. – zauważył Ślizgon, kucając koło wanny.
-
Mam cholernie dużo na głowie – Harry jęknął cierpiętniczo i oparł głowę o
krawędź wanny, przymykając oczy. – Nie opowiem ci jednak, dopóki do mnie nie
dołączysz. – mrugnął do niego i na powrót się odprężył.
Alex
zaśmiał się cicho i zaczął się rozbierać. Gryfiak nie musiał długo na niego
czekać bo chłopak już po chwili siedział obok niego. Przemieścił się tak, by
siedzieć wygodnie pomiędzy nogami partnera i oparł się wygodnie o jego klatkę
piersiową. Teraz mu było wygodnie…
-
No więc? O co chodzi? – ponaglił go brązowooki.
-
Zastanawiałem się nad kwestią Hogwartu .– Alexander zmarszczył brwi i zaczął
rozmasowywać jego barki, czekając aż chłopak będzie kontynuował. – Tyle jest do
zrobienia, a tak mało czasu! Trzeba przeszkolić Hogwartczyków, którzy będą
chcieli wziąć udział w bitwie, musimy wznowić nasze szkolenia, muszę porozmawiać
z Ginny i Hermioną. – podniósł dłoń, wiedząc, że jego partner będzie chciał coś
wtrącić. – Muszę z nimi porozmawiać, wiem, że tego nie akceptujesz, ale muszę.
– westchnął znowu. – Muszę też porozmawiać z Fredem, Georgem, Billem i
Charliem… Cholera pewnie ich zawiodłem, oni pomagali mi w potrzebie, a ja ich
olałem…
-
Zrozumieją to. – Ślizgon zacisnął ręce na jego ramionach. – Co zamierzasz
zrobić?
-
Chciałbym powiedzieć im prawdę o sobie i zaprosić ich na bal sylwestrowy tutaj.
– mruknął.
Davis
westchnął.
-
Zrób to Harry, bo będziesz tego żałował. – poradził mu chłopak i zjechał rękami
na jego brzuch, zaczynając go powoli masować..
Potter
warknął cicho i otarł się o przyrodzenie partnera.
-
Tak zrobię – powiedział mu – ale teraz zrobię coś innego. – Odwrócił się i
usiadł okrakiem na udach Alexa – Dawno nie byłeś stroną dominującą. Chcesz
tego?
Oczy
Davisa pociemniały.
-
Cholera tak!
Już
następnego ranka Harry postanowił skontaktować się z Weasleyami. Po konsultacji
z rodzicami, którzy przyznali mu racje, postanowił udać się do Nory. Alex,
który od wczorajszego wieczora mu towarzyszył, zaproponował mu, że wybierze się
razem z nim, na co chętnie przystał. Wczorajsza noc była bardzo upojna, byli
wykończeni, ale zadowoleni. Wypróbowali chyba każdą pozycję, zajmując każdą
dostępną przestrzeń w pokoju księcia. O świcie oboje, bardzo obolali, ale
zadowoleni, usnęli. Nie spali jednak długo, bo Josh obudził ich trzy godziny
później, więc niechętnie wstali, zażyli po eliksirze przeciwbólowym i
regenerującym, aby poprawnie funkcjonować i dali się wyciągnąć chłopcu na dwór.
Po śniadaniu pożegnali się ze wszystkimi i udali na zewnątrz. Harry podał
Alexowi odpowiednią lokalizację i deportowali się, pojawiając nad małą rzeczką,
niedaleko domu rudzielców. Gryfon wyciągnął z kieszeni mały kawałek pergaminu i
napisał krótką wiadomość, następnie wysłał ją wprost w ręce Freda. Długo nie
musieli czekać, bo już po chwili na horyzoncie pojawili się bliźniacy, a za
nimi w pewnym oddaleniu Bill.
-
Cześć chłopaki! – przywitał się Potter, podając każdemu rękę na powitanie.
-
Harruś! – wykrzyknął Fred.
-
Jak miło cię widzieć! – dodał George.
-
Już myśleliśmy, że o nas zapomniałeś…
-
… a tu ci heca, odezwałeś się w ostatni dzień roku.
-
Podejrzewamy, że masz jakiś interes, więc nawijaj.
Najstarszy
z nich pokręcił głową.
-
Możecie chociaż przez chwilę udawać, że jesteście normalni?
Fred
i George wyszczerzyli się do niego szeroko i pokręcili głowami. Alex wybuchnął
śmiechem, tym samym zwracając na siebie uwagę.
-
Zakładamy, że to jest twój chłopak? – zapytał Bill przyjrzał mu się z
ciekawością.
Davis
kiwnął głową, a Harry przedstawił ich sobie szybko.
-
Rzeczywiście przyszedłem tu w jednym celu. – powiedział, gdy się jako tako
uspokoili. – Macie na dzisiaj plany?
Rudzielce
spojrzeli na siebie i zaprzeczyli.
-
Chciałbym was zaprosić do siebie. – kontynuował powoli. – Ufam wam na tyle, że
chcę wam zdradzić pewien sekret i liczę, że zachowacie to dla siebie.
Fred,
George i William poczuli się zaszczyceni tym, że ten nieufny chłopak, obdarzył
ich takim zaufaniem.
-
Poszerzam zaproszenie jeszcze o Charliego. – Harry mrugnął do nich. – Teraz
niestety musimy spadać. Świstoklik pojawi się w tym miejscu o siedemnastej. Do zobaczenia.
Nie
dał im szansy na odpowiedź i się deportował. Alexander zaśmiał się z min
rudzielców, pożegnał się i również zniknął. Pojawili się w zamku i udali się do
sali balowej, pomagając innym w przygotowaniach do wieczornej imprezy. Zostało
parę godzin, a jeszcze tyle do zrobienia!
Pół
godziny przed wybiciem siedemnastej rudzielce siedzieli w pokoju najstarszego.
Charlie, poinformowany o sytuacji, poczuł taki sam zaszczyt, jak jego bracia.
Wiedzieli, że teraźniejsze życie jest dla Harry’ego bardzo ważne i cieszyli
się, że postanowił znaleźć dla nich miejsce w nim. Wstyd im było za sytuację,
do jakiej doprowadziła jego matka i młodszy brat, cieszyli się jednak, że Ginny
zaczyna wszystkiego żałować, może jeszcze była dla niej nadzieja. Ubrali się w
miarę odświętnie i zeszli na dół. Byli już przy wyjściu, gdy zatrzymał ich głos
matki.
-
A wy dokąd się wybieracie?
Bill
obejrzał się i spojrzał na pulchną kobietę.
-
Na imprezę sylwestrową, mamo – odpowiedział jej.
Molly
zmarszczyła brwi, niezadowolona.
-
Wypadałoby powiedzieć matce, dokąd zamierzacie iść.
Tym
razem odpowiedział Charlie.
-
Do przyjaciela, mamo. Nie ma potrzeby się martwić. Wrócimy jutro.
Rudowłosą
zaczęły drażnić lakoniczne odpowiedzi synów.
-
Proszę mi tu zaraz odpowiedzieć, gdzie idziecie! Inaczej nie wypuszczę was z
domu! – złapała się pod boki.
Jeśli
miała nadzieję, że się ugną to się grubo myliła. Kiedyś może ten głos i te
gesty na nich działały, jednak już dawno przestali się bać.
-
Jesteśmy dorośli mamo. – zauważył sucho Fred.
-
Jeśli jednak chcesz wiedzieć dokąd idziemy, to ci powiemy – kontynuował George.
-
Idziemy do Harry’ego – powiedział Charlie.
-
Do naszego przyjaciela, którego wy w tak bezczelny sposób zraniliście. Cieszę
się, że mimo tak wielkiej krzywdy, jakiej doznał w życiu, mimo tego, że był
oszukiwany praktycznie przez wszystkich, od małego, ufa nam. – zakończył Bill.
– I my nie zamierzamy tego zaufania zawieść, dobranoc.
Nie
dając jej czasu na reakcje, odwrócili się i wyszli. Pokonali szybko drogę do
jeziorka i przeszukali teren. W miejscu, w którym stał Harry, leżała mała
puszka. Fred podniósł ją szybko, a pozostali bracia otoczyli go i każdy jej
dotknął. Po minucie oczekiwania zniknęli. Pojawili się przed dużym zamkiem,
wielkością przebijając nawet Hogwart, więc rozdziawili buzie z wrażenia. To był
dom Harry’ego? Nie zdążyli się nawet rozejrzeć, gdy w ich stronę zaczął biec
wspomniany chłopak.
-
Chodźcie, chodźcie! – zawołał ich, machając ponaglająco dłonią.
Weasleyowie
ruszyli za nim, rozglądając się ciekawie. Zamek, jak i wnętrze, i okolice, był
imponujący. Nie mieli jednak za dużo czasu, bo Harry błyskawicznie przechodził
przez korytarze, aż stanął przed drzwiami do salonu. Spojrzał na nich i
odchrząknął lekko.
-
Ufam wam na tyle, że chce was zaprosić do mojego nowego życia. Mam nadzieję, że
uszanujecie i zaakceptujecie to. – nie dał im szansy na odpowiedź, tylko
otworzył drzwi i zaprosił ich do środka.
Już od progu stanęli jak wryci, widząc dwójkę ludzi, którzy od dobrych piętnastu lat powinni być martwi.
Już od progu stanęli jak wryci, widząc dwójkę ludzi, którzy od dobrych piętnastu lat powinni być martwi.
-
Ale… Jak? – pierwszy otrząsnął się Bill.
-
Witajcie – ciepło odezwała się Lily, podchodząc do nich powoli. – Usiądźcie
proszę, a my opowiemy wam wszystko. Ufacie mojemu synowi, walczymy po tej samej
stronie, więc jesteście godni, by poznać prawdę.
Złapała
Charliego i Billa pod ramiona i pociągnęła ich delikatnie, acz stanowczo w
stronę kanapy. Fred i George podążyli za nimi, nie spuszczając oczu z Jamesa.
-
Mamy trzy godziny do kolacji, a później jest impreza, więc mam nadzieję, że się
wyrobimy. – odezwała się siedząca nieopodal Ann.
Potterowie
zaśmiali się, a rudzielce po chwili napięcia podążyli ich śladem. Gdy się
uspokoili, pani Potter odchrząknęła delikatnie i zaczęła.
-
Pozwólcie, że tę historię rozpoczniemy od czasu, kiedy my – wskazała na siebie
i Jamesa, – chodziliśmy do szkoły.
Opowiedziała
im najpierw o swoich korzeniach, jak o trafieniu do domu Slitherina. Wraz z
Rogaczem jak najbardziej dokładnie, ale i szybko, starali się streścić
chłopakom ich historie. Opowiedzieli o Petunii, o przyjaźni międzydomowej, o
dyrektorze. Wspomnieli o rasach magicznych, jak i tym wymiarze, czym wywołali
szok u słuchaczy. Zdradzili im, jak to się stało, że przeżyli, o manipulacjach
starca i oddzieleniu ich od Harry’ego. Powiedzieli im też o Wywarze Żywej
Śmierci, użytym na Strażnikach. Intuicyjnie wyczuwali, że tym chłopakom można
ufać. Później Harry zdradził, jak się tu znalazł, streścił im trening, a gdy
miał zamiar powiedzieć o czymś jeszcze, drzwi się otwarły z impetem.
-
Tutaj jeśteście! – usłyszeli radosny głos, a jego właściciel wdrapał się
czarnowłosemu Gryfonowi na kolana. – Wujek nie chciał mi powiedźieć dzie się
śchowaliście – zrobił oburzoną minę.
-
Jooooosh. – spojrzeli w kierunku drzwi, gdzie stał Alex z załamaną miną. –
Miałeś im nie przeszkadzać.
Malec
zrobił smutną minkę, na co Harry zaśmiał się.
-
A to jest mój synek. – zdradził Weasleyom. – Uratowałem go podczas jednej z
bitew – powiedział widząc ich zaskoczone miny. – Miał trzy miesiące, jednak nie
chciałem, żeby był tak całkowicie bezbronny, więc cztery lata spędziłem z nim
pod pętlą.
Rudzielce,
po opanowaniu szoku, przywitali chłopca z radością. To, jakim zaufaniem
obdarzyła ich ta rodzina, było zdumiewające.
-
Czas na kolację, moi drodzy – zakomunikowała Lily, wstając. – Później macie
dwadzieścia minut do imprezy. Chłopcy, komnata dla was jest już uszykowana.
-
Dziękujemy pani. – odezwał się Bill i ukłonił lekko.
-
Przyjemność po mojej stronie – pani Potter uśmiechnęła się.
Kobieta
wstała i razem z córką opuściły komnaty. Płeć męska podążyła zaraz za nimi.
-
Froge? – odezwał się Fred.
-
Tak, Gred?
-
Myślisz, że to jest ten moment?
-
Zdecydowanie tak.
Bill
zmarszczył brwi.
-
Co znowu wymyśliliście?
-
Nic niegroźnego, braciszku… – uspokił go George z szerokim uśmiechem.
-
Jednakże, to jest coś dla nas ważnego… – kontynuował Fred.
-
Sprawa wyższej wagi…
-
Spotkaliśmy nasz kolejny autorytet…
-
… i nie zamierzamy przepuścić okazji koło nosa…
-
więc…
-
Czy moglibyśmy prosić pana o autograf? – zwrócili się z szerokim uśmiechem do
idącego obok Jamesa.
-
James Potter, Rogacz, jeden z najlepszych rozrabiaków Hogwartu! – rozmarzył się
Fred.
-
To zaszczyt pana poznać!
James
wybuchnął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Ci dwaj są niesamowici, Łapa
kiedyś wspominał mu o nich. Bliźniaki Weasley, ich godni następcy.
-
Z przyjemnością. – uśmiechnął się do nich szeroko.
Po
kolacji Harry, odprowadziwszy Weasleyów na salę bankietową, sam udał się do
swoich komnat, aby szybko zmienić garderobę. Ubranie miał już uszykowane na
łóżku, więc rozebrał się tylko i włożył na siebie granatową, kraciastą koszulę,
biały podkoszulek pod spód i ciemne jeansy. Roztrzepał włosy i opuścił pokój,
skierował się w stronę sali, patrząc co chwilę na zegarek. Uff! Nie spóźnił
się. W środku byli już wszyscy zaproszeni goście, czyli większość młodzieży,
nieludzkich, którzy przeszli szkolenie. Odnalazł w kącie rudzielców i
zaprowadził ich do stolika, gdzie siedzieli jego koledzy z drużyny czarnych,
przedstawił ich sobie i już po chwili wszyscy razem pili. Przygrywający DJ znał
się na tym co robił, bo muzyka wręcz rwała do tańca, więc młodzież, nie
czekając długo, stawiła się na parkiecie.
Bawili
się wszyscy razem, mimo że większość się nie znała za dobrze, dogadywali się
jak starzy znajomi. Duży wpływ miał też pewnie alkohol, który lał się
strumieniami, ale kto by się tym przejmował. Sielanka jednak nie mogła długo
trwać…
Krótko
przed północą, drzwi otwarły się z hukiem. Do środka wbiegło kilka osób, między
innymi Marcus i Syriusz. Łapa podszedł szybko do DJ-a prosząc go o wyłączenie
muzyki, a inni przybyli podchodzili do każdego, wręczając im szybko eliksir
trzeźwiący.
-
Zieloni, marsz do skrzydła szpitalnego i czekać w gotowości, Thomas i Green,
idziecie z nami, szybko zmieniajcie stroje i do sali audiencyjnej. MACIE
MINUTE! – wydarł się na koniec Parker i wyszedł, razem z ludźmi, z którymi
przyszedł.
-
Ann! – zawołał siostrę, Harry. – Weź Billa, Charliego i bliźniaków ze sobą…
-
Oszalałeś? – Przerwał mu Fred.
-
Nie! – powiedział twardo Potter. – Proszę was, nie kłóćcie się, nie mamy na to
czasu. Nie możecie iść z nami.
Charlie
chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak Bill położył mu rękę na ramieniu.
-
Nie ma teraz czasu na kłótnie. Jeżeli mamy zostać, to zostaniemy, chodźcie
dalej.
Rudzielce
niechętnie skinęli głowami i wyszli za rudowłosą księżniczką i pozostałymi
uzdrowicielami. Reszta zebranych szybko, za pomocą magii, zmienili swoje stroje
i ruszyli na zebranie. W parę sekund pokonali korytarze. Weszli jako ostatni i
zamknęli za sobą drzwi.
Pomieszczenie
było wypełnione już wojownikami w kolorowych szatach, którzy akurat byli obecni
w pałacu.
-
Cisza! – uspokoił zebranych James. – Voldemort postanowił zrobić ci prezent
noworoczny – zwrócił się do syna, stojącego między kolegami. – Jest atak na
Little Whinging w Surrey, zakonnicy już tam są, więc musimy się pospieszyć.
Przenosimy się stąd, pojawimy się w samym środku bitwy, mając tym samym efekt
zaskoczenia, walczymy na zaklęcia! Do roboty!
Wojownicy
skupili się i wszyscy zniknęli, by pojawić się wiele mil dalej, w samym sercu
bitwy. Chociaż realniejszym określeniem byłaby rzeź. Widać zakonnicy przybyli
niewiele wcześniej, bo po ulicy walały się trupy mugoli. Cała okolica była we
krwi, a wnętrzności ofiar porozwalane były wszędzie. Obraz przedstawiał się
iście dramatycznie. Harry przełknął narastającą mu do gardła żółć i wziął się
do walki. Miotnął zaklęciem rozbrajającym w grupkę śmierciożerców, którzy
aktualnie starali się pokonać jednego zakonnika. Mężczyzna radził sobie nieźle,
jednak przewaga liczebna szybko pozbawiała go sił. Rzucił tylko Potterowi
wdzięczne spojrzenie, za pomoc i od razu z większym zaparciem ruszył na
przeciwników. Z dwoma sobie poradzi…
Bitwa
trwała w najlepsze, nie było już osoby, która nie miała choć jednej ranki. Choć
początek zapowiadał się makabrycznie, to dzięki pomocy nieludzkim szybko
zyskiwali przewagę. Jednak pozostawało zasadnicze pytanie, gdzie są aurorzy?
Walka trwała od dobrych czterdziestu minut, a ich jeszcze nie było. Dlaczego
ich nie było? Powinny być dawno na miejscu!
Harry
syknął z bólu, gdy zaklęcie tnące trafiło go w twarz, a Śmierciożerca zaśmiał
się wesoło.
-
I jak waleczny wojowniku? – zadrwił z niego, uchylając się przed kolejnym
zaklęciem. – Jeszcze nie chcesz się poddać?
-
Chyba śnisz, Avery! – warknął.
Mężczyzna
szerzej otworzył oczy pod maską.
-
Skąd wiesz, kim jestem? – wysyczał i rzucił w wampira avadą.
Gryfon
zaśmiał się i uskoczył.
-
A jak myślisz? Znam cię idioto! – wkurzał go dalej, czekając, aż popełni błąd,
który wykorzysta.
Śmierciożerca
zmarszczył brwi pod maską. Skąd ten dzieciak go znał? Tylko jeden bachor z
jasnej strony wiedział kim on jest i mógł go poznać po samym głosie. Ale… Nie…
-
Potter?!
Zielonooki
zaśmiał się i uderzył w przeciwnika zaklęciem pełnego porażenia ciała, które
trafiło do celu. Avery padł jak kłoda na ziemię z szeroko otwartymi oczami.
-
Ta – dam! – Harry ukłonił mu się teatralnie. – Miło cię było znowu spotkać –
mrugnął do niego i związał go.
W
tym jednak momencie coś się stało. Jeden ze stojących na środku śmierciożerców
rzucił w powietrze zaklęciem wybuchającym i wyciągnął z kieszeni małe
pudełeczko z czarnym przyciskiem. Nie powstrzymywany przez nikogo nacisnął
guzik i zniknął, a wraz z nim wszyscy żywi i przytomni śmierciożercy. Książę
natomiast zbladł.
-
Cholera, cholera, cholera… – jęczał raz za razem.
Ktoś
do niego przybiegł i potrząsnął nim.
-
Harry, do kurwy nędzy, otrząśnij się! – To był Chris, cały umazany we krwi.
Potter
zamknął oczy, potrząsnął głową, otworzył je i spojrzał na kolegę. Złapał go za
ramiona i powiedział z paniką.
-
Zostałem rozpoznany i śmierciożeca zbiegł…
Christopher
potrząsnął nim lekko.
-
To teraz nie twój największy problem, chodź musisz coś zobaczyć! – przełknął
ciężko ślinę. – I ostrzegam to nie będzie przyjemny widok…
Gryfon
zmarszczył brwi w zastanowieniu i podążył za kolegą, omijając rannych i
uzdrowicieli, którzy udzielali im pomocy. Rogers zaczął go prowadzić w kierunku
Privet Drive i wraz ze zbliżaniem się do numeru czwartego, czuł coraz większą
obawę. Przed domem stał Syriusz z Remusem, Łapa ścisnął go za ramię, nic nie
mówiąc i wprowadził do środka. Harry, widząc co jest w środku, musiał się
podeprzeć, żeby nie upaść. Dursleyowie byli dosłownie rozerwani, a z ich krwi,
wnętrzności i kończyn układał się napis: „Szczęśliwego
Nowego Roku, Potter!’.
Gryfon
nie mogąc dłużej wytrzymać, wybiegł z domu i zwymiotował na trawę. Nie czuł się
szczególnie związany z tymi ludźmi, podał ich przecież nawet do sądu, ale na
Merlina, nikomu nie życzył takiego losu!
-
Chodźmy stąd… – szepnął Łapa i pomógł się wyprostować blademu chrześniakowi.
Ruszyli
na powrót w kierunku miejsca walki. Nie wiedział dlaczego się jeszcze nie
deportowali, ale nie wnikał w to. Im bliżej byli centrum miasteczka tym większy
hałas, z podniesionych głosów słyszał. Spojrzeli na siebie zdezorientowani i
ruszyli z Remusem i Christopherem depczącym im po piętach.
-…
dlaczego nie wysłałeś tu aurorów?! – usłyszeli głos Marcusa Parkera.
Minęli
ostatnie domy i wyszli na ulice zalane krwią i usłane ofiarami. Na przeciwko
mężczyzny ukrytego pod czarną maską stał Korneliusz Knot, we własnej osobie,
mnąc nerwowo melonik w dłoniach. Obok niego był zaraz Albus Dumbledore, a w
pewnym oddaleniu, odziany w czerń, z domieszkami królewskiego złota, James
Potter, którego twarz również pozostała ukryta.
-
Nie mieliśmy żadnych dowodów na to, że informacja o ataku była potwierdzona. –
odpowiedział minister, unosząc wysoko podbródek. – Nie mogłem wysyłać moich
aurorów w ciemno!
Marcus sapnął z oburzeniem.
Marcus sapnął z oburzeniem.
-
To… – wywarczał pokazując ręką na makabryczny obraz miasteczka. – Jest dla pana
wystarczającym dowodem? Gdybyśmy mieli posiłki, moglibyśmy temu zapobiec!
-
Dostaliśmy anonimową informację, która mogła nie pochodzić z wiarygodnego
źródła. – upierał się przy swoim Knot. – W ogóle, społeczeństwo nie ma
pewności, czy wy jesteście wiarygodnym sprzymierzeńcem, czy nie wbijecie nam
noża w plecy, jak tylko się odwrócimy, patrząc na wasze metody walki…
W
Parkerze, jak i w innych krew się zagotowała ze złości.
-
Ty głupcze! Jak śmiesz…
-
Korneliuszu! – Dumbledore przerwał wampirowi, zanim by powiedział za dużo. –
Gdyby nie ci ludzie, przybyłbyś tu zbierać tylko nasze szczątki, dzięki ich
pomocy przeżyliśmy i spora część miasteczka pozostała przy życiu.
-
Społeczeństwo pragnie się dowiedzieć… – zaczął Knot.
-
Społeczeństwo dowie się na pewno o twojej nieudolności! – przerwał mu Marcus,
uśmiechając się szyderczo. – Dowie się o działaniach swojego ministra. Twoje
dni, na tym stanowisku są policzone, a teraz żegnam!
Skinął
na pozostałych i nie czekając na odpowiedź deportowali się z miejsca tragedii.
Nad
Surrey powoli wschodziło zimowe słońce, oświetlając pierwszymi promieniami
krwawy obraz.
Mieszkańców
czekał makabryczny poranek, pierwszego dnia nowego roku.
Rozdział poprawiony 25.02.2018
Hejka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, Joshua jest cudownym chłopcem, tak chociaż część Wesleyow ufa i poznali prawdę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza