Harry
w mgnieniu oka znalazł się w zamku. Chociaż nerwy rozsadzały go od środka udał
się na kolację. W Wielkiej Sali było pełno ludzi. Domyślał się, że jego
przyjaciół już nie będzie i tym martwił się jeszcze bardziej. Odetchnął głęboko
i starał się przywdziać na twarz mały uśmiech, żeby nie wzbudzić niepotrzebnych
podejrzeń. Przecież nikt nie wie o bitwie, prawda? Szedł wolno między stołami
szukając miejsca, kątem oka zauważył przyglądającego mu się Nicolasa, który
siedział przy stole prezydialnym, ale zignorował go. Jako nauczyciel nie mógł
zniknąć tak ot, w czasie kolacji, więc musiał być nieobecny podczas bitwy.
Smith ledwie zauważalnie skinął mu głową z aprobatą, tak więc jego gra była
całkiem dobra. W końcu zauważył znajomą buzię. Usiadł obok Neville'a i
przywitał się z nim.
-
Jesteś dziś sam. – zauważył nieśmiało Longbottom.
Dawno
nikt nie widział podczas posiłków Pottera samego.
-
Musieliśmy od siebie odpocząć. – zielonooki wyszczerzył się – Co za dużo to nie
zdrowo.
Mrugnął
mu okiem, na co jasnowłosy chłopak odpowiedział uśmiechem.
-
Masz jakieś plany na później? – zagadnął Harry, gdy coś przyszło mu do głowy.
Neville
zarumienił się lekko, wieczory zazwyczaj spędzał sam. Nie z braku chęci rzecz
jasna, ale zazwyczaj nikt nie chciał przesiadywać z takim ciamajdą, a odkąd w
szkole byli nowi to Wybrańca praktycznie nie było.
-
Chciałem odrobić zaległe prace.
-
A nie masz nic przeciwko, żebym dołączył do ciebie?
Longbottom
uśmiechnął się szeroko, co spowodowało, że w jego policzkach ukazały się
dołeczki.
-
Jasne, że nie.
Szybko
dokończyli posiłek i pod czujnym spojrzeniem dyrektora wstali od stołu. Ruszyli
szybkim krokiem do wieży, wzięli swoje plecaki i udali się do biblioteki.
Usiedli w pewnym oddaleniu od pozostałych. Rozłożyli swoje przybory i mieli
brać się do pracy, gdy do głowy Harry'ego wpadł pewien pomysł.
-
Neville?
-
Tak?
-
Chcę reaktywować Gwardię.
Longbottom
podniósł szybko głowę. W jego oczach widniał szok, jednak szybko się opanował.
-
To super! – uwielbiał te lekcje, dzięki temu czuł się tutaj na miejscu, czuł,
że ma przyjaciół. - Ale... Nie rozumiem dlaczego... – mimo wszystko chciał znać
powód. – To znaczy, nie żebym nie lubił tych spotkań bo je uwielbiam, ale
chodzi mi o to... – zaczął się plątać.
-
… że profesor Smith jest kompetentnym nauczycielem? – przerwał mu Potter z
lekkim uśmiechem. - Również tak uważam, dlatego poprosiłem go o pomoc.
Teraz
Gryfon wydawał się być jeszcze bardziej zaskoczony. Harry za to obejrzał się
dookoła i zobaczywszy, że nikt ich nie obserwuje rzucił zaklęcie wyciszające
wokół ich stolika.
-
Neville, jest wojna. Voldemort może uderzyć w każdego z nas w każdej możliwej
chwili. Większość z uczniów nie ma pojęcia jak się bronić, a Gad nie oszczędzi
ich tylko dlatego, że są młodzi, więc chcemy wyjść ponad wiedzę książkową i
nauczyć poniektórych z was, jak się bronić. Profesor Smith i dyrektor również
są tego zdania, tak więc są jak najbardziej za reaktywowaniem Gwardii.
-
Harry, to jest doskonały pomysł! – okrągłą buzię kolegi rozjaśnił uśmiech.
Potter
również się uśmiechnął.
-
Jeśli możesz to przekaż tę informację dalej, jednak proszę cię o to, żebyś
mówił to tylko tym, co do których lojalności jesteś pewien.
-
Podejrzewasz, że wśród uczniów są szpiedzy?
-
Niczego nie możesz być pewien w dzisiejszych czasach.
Longbottom
ze zrozumieniem skinął głową.
-
Możesz na mnie liczyć.
Harry
uścisnął mu dłoń wzruszony. Mimo tego, że się tak zmienił, Longbottom wciąż
uważał go za przyjaciela. Bardzo żałował, że od początku roku poświęcił mu tak
mało czasu. Postanowił to zmienić.
- Bierzmy się za eseje.
- Bierzmy się za eseje.
Wojownicy
z Mrocznego Miasta pełni zapału wylądowali w Beckenham i od razu rzucili się w
wir walki. Małe miasteczko niedaleko Londynu było już w pełni opanowane przez
Śmierciożerców. Zewsząd dało się słyszeć krzyki przerażonych i torturowanych
mugoli. Niektóre domy zajął ogień, niektóre były już całkiem zniszczone, a
ludzie wciąż uciekali w popłochu przed morderczymi zaklęciami.
- Pierwsza i druga drużyna czarnych, zabezpieczyć mugoli! – wrzasnął Marcus i sam rzucił się do boju.
Alex będący w drugiej drużynie razem z Chrisem, zaczął biegać i zaciągać uciekających niemagicznych do ocalałych budynków, jednocześnie osłaniając się zaklęciami. Musieli się nieźle natrudzić, żeby móc lawirować między walczącymi, zabrać bezbronnych ludzi, a także bronić siebie samemu.
- Zieloni, przejąć! – krzyknął Ethan Davis, widząc, że Śmierciożercy atakują wojowników ratujących mugoli.
Alexander uchylił się przed zaklęciem i sam odpowiedział ogniem, widząc, że ochronę nad ludźmi przejmują koledzy z innej grupy. Uchylił się przed zaklęciem tnącym i sam cisnął w przeciwnika oszołamiaczem – kolejny z nich został wyeliminowany.
- Pierwsza i druga drużyna czarnych, zabezpieczyć mugoli! – wrzasnął Marcus i sam rzucił się do boju.
Alex będący w drugiej drużynie razem z Chrisem, zaczął biegać i zaciągać uciekających niemagicznych do ocalałych budynków, jednocześnie osłaniając się zaklęciami. Musieli się nieźle natrudzić, żeby móc lawirować między walczącymi, zabrać bezbronnych ludzi, a także bronić siebie samemu.
- Zieloni, przejąć! – krzyknął Ethan Davis, widząc, że Śmierciożercy atakują wojowników ratujących mugoli.
Alexander uchylił się przed zaklęciem i sam odpowiedział ogniem, widząc, że ochronę nad ludźmi przejmują koledzy z innej grupy. Uchylił się przed zaklęciem tnącym i sam cisnął w przeciwnika oszołamiaczem – kolejny z nich został wyeliminowany.
-
Cholera... – stęknął, widząc, że naprzeciwko niego staje wampir.
-
Witam! – mężczyzna uśmiechnął się szyderczo i zaatakował.
Wyklęty
był niesamowicie zdolny. Umiejętności, które pokazał znacznie wykraczały poza
poziom szkolenia w Mrocznym Wymiarze. Znał taką magię, o której się nawet
chłopakowi nie śniło, więc głównie skupiał się na tym by się obronić nie mając
szansy na atak. Starał się wypatrzyć słaby punkt przeciwnika, podjąć
jakąkolwiek defensywę, ale to było na nic bo gdy tylko próbował musiał
uskakiwać w bok i się chronić. Wampir był niesamowicie szybki, a Alexowi już
zaczynało brakować sił. Czuł krew spływającą z ran, które tamten pozostawił po
sobie, lecz wiedział, że nie może się poddać. Zobaczył okazję do wyeliminowania
przeciwnika, gdy ktoś w popłochu na niego wpadł, więc czym prędzej wykorzystał
tę szansę i pozbawił wampira przytomności jednym z mocniejszych zaklęć.
- Brązowi do akcji! – usłyszeli krzyk Samuela Davisa.
- Brązowi do akcji! – usłyszeli krzyk Samuela Davisa.
Wojownicy
w brązowych szatach wyszli przed szereg. Równocześnie wyciągnęli dłonie przed
siebie i zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. Śmierciożercy wraz ze swoimi
sprzymierzeńcami zaczęli padać rażeni piorunami, krzyczeć gdy ogień trawił ich
ciała, drżeć z przerażenia, gdy ziemia pod ich stopami zaczęła się rozstępować.
Zwolennicy Czarnego Pana wiedzieli, że takiemu przeciwnikowi nie dadzą rady,
więc deportowali się, a wyklęte wampiry, które nic nie mogły zdziałać przeciwko
takiej liczebnej przewadze, szybko podążyły za nimi.
Chwilę
później rozległ się trzask i na miejscu bitwy pokazali się aurorzy.
-
Teraz? – zaśmiał się histerycznie Parker. – Już po bitwie tempaki!
-
Marcus... – upomniał go cicho James.
Parker
odetchnął głęboko starając się opanować agresję.
-
Obezwładniliśmy kilku Śmierciożerców. – odezwał się Ethan, zwracając na siebie
uwagę. – Uratowaliśmy tylu mugoli ilu się dało, reszta należy do was.
Nie
dając im możliwości na odpowiedź, deportowali się.
-
Cholera, nieźli są... – mruknął jeden z aurorów.
-
Mhm...
Po
powrocie z bitwy wszyscy zebrali się w sali tronowej.
-
Wszyscy cali? – zapytał James.
-
Jenny i Simon w ciężkim stanie. – odezwał się jeden z wojowników w czerwonej
szacie. - Są już w szpitalu.
-
Siergiej nie przeżył spotkania z wyklętymi. – powiedziała szeptem kobieta w
blond włosach, stojąca niedaleko tronu.
Na
sali zapadła niczym niezmącona cisza. Król zbladł zauważalnie, jednak podszedł
do wojowniczki i położył jej dłoń na ramieniu.
-
Wiem, że to ogromna strata dla ciebie, jednak jest to również strata dla
każdego z nas. Siergiej był naszym wojownikiem i nie pozwolimy, żeby jego
śmierć poszła na marne. Musisz się trzymać, Catherine. Jeśli nie możesz zrobić
tego dla mnie, zrób to dla niego. Musimy zabić bestię, która odebrała ci męża. –
blondynka pokiwała głową, a łzy rzewnie spływały jej po policzkach. – Zostań
proszę na moment. – wrócił powoli na podwyższenie koło tronu i rozejrzał się po
tłumie. – Wszyscy ranni niech udadzą się do szpitala, reszta do domu wypocząć.
Proszę dowódców drużyn, aby dostarczyli do mnie raporty do jutrzejszego
wieczora. Na ten moment to wszystko, czekajcie na dalsze informacje. Dziękuję.
Wojownicy
pożegnali się i zaczęli się rozchodzić.
Phillip
i Jake podtrzymywali Stevena, który ledwo stał na nogach. Dalej za nimi wlekli
się Alex, którego Dean na polu bitwy trochę podleczył i Chris trzymający się za
prawe ramie. Clark stracił sporo krwi, więc był na granicy świadomości, Thomas
pomógł mu na tyle ile potrafił, jednak musiał zostać przetransportowany do
Skrzydła Szpitalnego. Gdy tylko przekroczyli próg uzdrowiciele od razu dopadli
do tych ciężej rannych. Mimo protestów Davis również został usadzony na łóżku,
dookoła którego zebrali się przyjaciele.
-
I jak? – zagadnęła ich cicho Ann podwajając podstawowe eliksiry.
-
Dobrze. – Draco przytulił ją lekko gdy skończyła.
-
Nie wszyscy – mruknął Phillip i wskazał na łóżko pod oknem, gdzie zamkowi
uzdrowiciele pochylali się nad nieprzytomnym Stevenem.
-
Ja przez moment myślałem, że nie przeżyje tej bitwy... - odezwał się Alex,
patrząc w posadzkę.
-
Co?!
-
Jak możesz tak mówić?!
-
Przecież jesteśmy wyszkoleni!
-
Dlaczego? – spokojny głos Phillipa przedarł się przez oburzone krzyki
przyjaciół.
-
Trafiłem na wyklętego. – zebranym ciarki przeszły po plecach. – Walka była
cholernie trudna i chyba nie muszę wam mówić, że byłem na przegranej pozycji,
co? – rozejrzał się dookoła. – Gdyby ktoś na niego nie wpadł i go nie
rozproszył to już bym nie żył, bo wypompował ze mnie większość sił.
McCarthy przełknął głośno ślinę.
McCarthy przełknął głośno ślinę.
-
Lepiej nie mów o tym Harry'emu... – poradził mu i poklepał po plecach.
-
A co z tym poważnie rannym? – odezwała się niepewnie Payton.
Christopher
zamknął oczy i pokręcił głową.
-
Akurat to widziałem, jednak nic nie mogłem zrobić bo sam się broniłem. Trafił
na wyklętego i nie za dobrze mu poszło. Podejrzewam, że Siergiej także...
-
Musimy zacząć trenować ponownie, jeszcze ciężej niż poprzednio.. – odezwał się
ponownie Phillip.
-
Tak... Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. – zgodził się z nim John.
-
Harry już wcześniej to zasugerował – wtrącił się Alex – ale jak zwykle został
zlekceważony.
-
W starciu z wyklętymi nie mamy szans, musimy zacząć trenować. – wtrąciła Ann.
-
Ty nie musisz się martwić, bo zostajesz w szpitalu. – odpowiedział jej Draco.
-
Ale musi umieć się bronić! – Jake szybko wtrącił swoje, żeby zapobiec kłótni.
Malfoy
niechętnie musiał się z nim zgodzić.
-
Myślę, że czas wracać do szkoły. – odezwała się Megan po chwili ciszy. – Jak
będziemy znów potrzebni to nas wezwą, a tak długa nieobecność mogłaby zwrócić
czyjąś uwagę.
Niechętnie
przyznali dziewczynie racje. Zostawili nieprzytomnego Stevena pod opieką
lekarzy i opuścili szpital. Clark będzie mógł dołączyć do nich dopiero rano,
więc mieli nadzieję, że nikt nie zauważy nieobecności chłopaka. Przenieśli się
na skraj zakazanego lasu i ruszyli do szkoły. Wślizgnęli się do zamku i
nieniepokojeni przez nikogo szybko dostali się szybko do swoich Domów. Sen był
im teraz bardzo potrzebny.
Harry
wraz z Nevillem skończyli zadania równo z wybiciem ciszy nocnej. Zapisane
pergaminy zrolowali i włożyli do toreb. Pożegnali się uprzejmie z panią Pince,
która patrzyła na nich karcącym wzrokiem i ruszyli do wieży.
-
Dzięki, Harry. Gdyby nie ty to bym pewnie tego nie skończył. – Longbottom
spojrzał na niego z zadowolonym uśmiechem.
-
Drobiazg! – Potter również się uśmiechnął.
-
Serio! Gdyby nie ty to bym nie zrobił nawet połowy tego co zrobiliśmy, a tak to
udało mi się zrobić do dzisiejszego dnia wszystko i teraz jestem na bieżąco! –
spojrzał na niego nieśmiało i zawahał się przed dokończeniem pytania. – Czy nie
masz nic przeciwko, żebym ci towarzyszył i jutro?
-
Jasne!
Zielonooki
cieszył się, że przyjaciel pozostał taki jak dawniej. Po jego propozycji
odnowienia gwardii postawa Neville'a diametralnie się zmieniła, jakby odżył a
uśmiech znów wpłynął na jego twarz. Nie będzie już sam i to go zmotywowało do
walki. Nie bez powodu ten niepozorny chłopak został Gryfonem. Był odważny i
waleczny, a Harry wziął sobie za punkt honoru ukazać jego najlepsze cechy
całemu światu.
W
ciszy weszli do Pokoju Wspólnego. Mimo późnej godziny wciąż przebywało tam
sporo osób. Potter z zadowoleniem obserwował jak Longbottom podchodzi do
Seamusa i szeptem przekazuje mu wieści. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jednak
nie znalazłszy swoich przyjaciół westchnął smętnie. Mimo tych godzin spędzonych
z Nevillem, wciąż się o nich martwił. Nie ma co siedzieć bezczynnie. Przeszedł
do ukrytego wejścia, decydując, że w sypialni zaplanuje co dalej. Udawał, że
nie widzi smutnego spojrzenia Hermiony, nie zdecydował jeszcze co zrobić w
związku z dziewczyną. Na tą chwilę czuł się za bardzo zraniony. Otrząsnął się z
zamyślenia i przekroczył próg swojego pokoju. Stanął w drzwiach jak wryty.
-
Jesteście w końcu! – odetchnął z ulgą
Megan
leżała na jego łóżku, a Ann i Dean siedzieli w fotelach popijając herbatę.
-
To samo możemy powiedzieć o tobie. – powiedział Thomas – Gdzie byłeś? My już tu
trochę siedzimy.
-
W bibliotece. – Harry usiadł na sofie i spojrzał na każdego po kolei. – Jak
bitwa? I gdzie jest reszta?
-
Kiepsko. – mruknęła panna Wilson, a Thomas pokiwał głową.
-
Draco, John i Alex są u siebie, a Steven w szpitalu. – Ann przyglądała się
bratu niepewnie.
-
Co? Dlaczego?!
-
Na polu bitwy pojawili się wyklęci i krótko mówiąc było nieciekawie...
Harry
zanurzył palce we włosach i zawarczał z wściekłości. Powinien tam być, a nie
bezczynnie siedzieć w zamku!
-
Co z resztą wojowników? Mamy jakieś straty?
W
pokoju zapadła cisza, nikt nie chciał odpowiedzieć księciu na pytanie.
-
Ann! – ponaglił siostrę.
-
Z twoją drużyną wszystko jest w porządku. – odpowiedziała z wahaniem.
-
Wiesz, że nie o to mi chodzi! – naskoczył na nią.
-
Koło dwudziestki ciężko rannych, jeden nie żyje. – szeptem wyjaśniła nie
patrząc mu w oczy.
Zapadła
cisza. Nikt nie wiedział co powiedzieć, a patrząc na oblicze księcia wiedzieli,
że muszą coś zrobić.
-
Mogło być gorzej, więc ciesz się, że skończyło się tak a nie inaczej. – Megan
spojrzała na niego smutno.
Potter
zmarszczył brwi i przyjrzał się dziewczynie uważnie.
-
Co masz na myśli?
Panna
Wilson spojrzała na niego i zbladła.
-
Ja... Nic.
Ann
klepnęła się dłonią w otwarte czoło, a Dean warknął na piątoklasistkę.
-
Megan, mieliśmy nic nie mówić!
-
Cholera.
Harry
czuł, że coś tutaj jest bardzo nie tak i ma to związek z jego chłopakiem.
-
Co się stało?! – wrzasnął zrywając się na równe nogi.
-
Braciszku, my naprawdę nie chcemy cię martwić...
-
Ann, daruj sobie! Mówcie wreszcie co jest grane!
Nie
chcieli nic mówić Wybrańcowi, żeby czasem nie wpadł na niedorzeczny pomysł i
wbrew zakazom udał się na następną bitwę.
-
Co się stało? – powtórzył szeptem i usiadł bo nogi za bardzo trzęsły mu się,
żeby stać.
-
Niech Alex sam ci powie... – zaproponował Dean.
-
Poczekaj z tym do rana. – zaproponowała księżniczka, widząc, że chłopak zerwał
się z fotela. – Draco pisał, że Alex wziął eliksir uspokajający i się położył.
-
My również pójdziemy w jego ślady. – Megan wstała szybko i jako pierwsza
opuściła sypialnie Kapitana, żeby uniknąć dalszych pytań.
-
Harry, daj mu się wyspać, potrzebuje tego, okey? – Thomas położył kumplowi rękę
na ramieniu.
-
Dobrze!
Ann
pokręciła głową i pożegnawszy się z bratem opuścili jego komnaty.
Gdy
tylko głosy przyjaciół ucichły narzucił na siebie pelerynę niewidkę i opuścił
pokój. W szybkim tempie ruszył w stronę lochów, nie zamierzał czekać do rana.
Musiał się upewnić, że z jego chłopakiem wszystko jest w porządku! Przed samym
wejściem zdjął płaszcz i ukrył w specjalnie powiększonej kieszeni. Po podaniu
hasła wszedł do środka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie było wielu osób.
Ujrzał przy kominku Teodora i Blaisa, więc czym prędzej ruszył w ich kierunku.
Zajął fotel pod czujnym spojrzeniem dwóch Ślizgonów.
-
Draco i Alex śpią?
-
Poszli do siebie, ale czy śpią nie wiem. – Zabini wzruszył ramionami. – Nie
grzeje ich łóżek, tylko Potterowie mają ten zaszczyt! – teatralnie skłonił się
koledze.
Gryfon
uderzył czarnoskórego w ramie wśród głośnego śmiechu Teo.
-
I tak pozostanie! – Harry żartobliwie pogroził mu palcem.
-
Nie wątpię. – Nott przyjrzał mu się uważnie. – Co cię tu sprowadza?
-
Chciałem porozmawiać z Alexem, ale jak śpi to nie będę go budził.
-
Może jeszcze nie śpi. – zauważył Blaise.
-
Może. – Harry rozejrzał się i zauważając, że zostali już sami nachylił się w
kierunku kolegów. – Korzystając z okazji, że nie mamy świadków, mam dla was
propozycję.
Gdy
skończył z nimi rozmawiać dochodziła pierwsza, ale był zadowolony z rezultatu.
Blaise i Teo postanowili dołączyć do Gwardii by zacząć się szkolić do walki z
Voldemortem. Obiecali też, że poszpiegują wśród Ślizgonów i przekażą wieści
wszystkim tym, którzy sprzeciwiają się idei Voldemorta. Pożegnawszy się z nimi
ruszył do sypialni partnera. Pokój był pogrążony w ciemnościach, więc, żeby w
nic nie uderzyć przyświecał sobie drogę różdżką. Dotarł do łóżka Alexandra i
usiadł na jego skraju. Włożył ręce do kieszeni i oparł się o kolumienkę.
Westchnął i nagle zmarszczył brwi, wyczuwając pod palcami jakiś papier.
Wyciągnął z kieszeni kawałek pergaminu i rozwinął go.
-
Lumos!
Było
tam zapisanych kilka pozycji:
1. Reaktywowanie gwardii = znalezienie
sprzymierzeńców.
2. Zmiana nazwy!
3. Trening, trening i jeszcze raz trening ( z
naciskiem na żywioły!!!).
4. Znaleźć sztylet!!!
Pamiętał,
że pisał to po sylwestrze. Pierwszy punkt mógł już uznać za zrobiony.
Dyrektorowi i Nickowi złożył wizytę, a wystarczy, że powiedział o reaktywacji
paru osobom i wici poszły w obieg. Wiedział, że informacja dotrze do wszystkich
zainteresowanych. Nazwa to będzie pierwsza rzecz jaką zmieni, kiedy w końcu
grupa się spotka. Nie zamierza prowadzić i uczestniczyć w czymś, co ma w nazwie
nazwisko tego starego manipulatora. Ostatni punkt listy był pogrubiony i
podkreślony. Jego priorytet – znaleźć sztylet. Tylko za cholerę nie wiedział,
gdzie go szukać. Żeby zrozumieć postępowanie tego bydlaka będzie go musiał
poznać od podszewki. Zrozumieć jego wybory i motywy, które nim kierowały. Jakie
słabości ma człowiek, który uważa, że nie ma ich wcale? Na pewno coś takiego
jest, a on to odkryje. Wiedział kto mógłby mu pomóc, ale nie miał zamiaru prosić
tego człowieka o cokolwiek. Poradzi sobie bez jego pomocy tylko musi zacząć
szukać, ale... Gdzie? Czy są jakieś kroniki opisujące Toma Riddle'a? Czy są
jakieś książki zawierające historie jego życia? Gdyby tak tylko... Jest!
Olśniło go. Pamiętnik! Ale... Jego początkowy entuzjazm opadł. Jedyny pamiętnik
o jakimkolwiek miał pojęcie to ten, który zniszczył w drugiej klasie. Tylko
gdzie go zostawił...? Podrapał się po brodzie. Po tym jak dał Zgredkowi
skarpetkę wrócił do sypialni. I gdzie go położył? Będzie musiał poszukać.
Jednakże sam notes nie udzieli mu wystarczających odpowiedzi, więc co jeszcze?
Może Komnata? Młody Riddle otworzył ją gdy się tu uczył, więc może też znajdzie
tam odpowiedzi? Riddle mógł mieć możliwość ukrycia tu czegoś gdy wrócił prosić
o posadę nauczyciela obrony... Tak! Komnata Tajemnic będzie jego kolejnym
celem.
-
Długo jeszcze będziesz mi świecił w oczy? – nawet nie zauważył jak Blaise i Teo
wrócili do sypialni, tak się zamyślił, że aż podskoczył słysząc marudzenie
Notta.
-
Przepraszam! – szepnął i zgasił różdżkę.
-
Cholerny Wybraniec! – mruknął żartobliwie Zabini i odwrócił się tyłem do niego.
Harry
szybko rozebrał się do bokserek i wsunął pod kołdrę obok partnera. Przysunął
jego twarde ciało do siebie i mruknął cicho. Naocznie widział, że Davis jest
cały, więc uspokojony mógł zasnąć.
Alex
obudził się rano rozkosznie wypoczęty. Dawno nie spało mu się tak dobrze.
Eliksir uspokajający tak na niego zadziałał? Przecież wcale nie wziął go tak
dużo. Zagadka rozwiązała się, gdy chciał się przeciągnąć, a coś mu w tym
przeszkodziło. Szerokie, ciepłe dłonie obejmowały jego pas, a teraz dopiero
zdał sobie sprawę z ciepłego oddechu owiewającego jego szyję. Wyplątał się
delikatnie z dłoni Pottera i odwrócił twarzą do niego. Wojna jest strasznym
okresem, a jeszcze gorsza jest, gdy muszą w niej brać udział nieletni. Mimo
szkolenia wciąż czuł się jak szesnastolatek, który musiał przejść przyspieszony
kurs dojrzewania. Alexander czuł, że czasami nie jest w stanie pozbierać myśli.
Minione lata, mimo iż samotne były o wiele spokojniejsze. Teraz gdy w końcu
odzyskał rodzinę musiał przyjąć załączony do niej bagaż. Nigdy nie sądził, że
będzie brał udział w wojnie z Voldemortem, a teraz praktycznie stoi w jej
centrum. Westchnął, nie zamienił by ostatnich kilku miesięcy na minione lata.
Nie zamierzał być znowu sam, więc zmierzy się z wrogiem z podniesioną głową.
-
Co tak wzdychasz? – szepnął Harry nie otwierając oczu.
-
Myślałem o ostatnich latach i o tym co zmieniło się w moim życiu od
tegorocznych wakacji.
Zielonooki
przyjrzał mu się uważnie.
-
Żałujesz?
-
To dziwne, ale nie. – Davis uśmiechnął się do niego delikatnie. – Wcześniej
miałem spokojne życie, ale byłem cholernie samotny. Teraz w końcu odzyskałem
rodzinę i nawet to, że stoję w centrum wojny mi nie przeszkadza. – podniósł
dłoń i pogłaskał go po twarzy. – Po za tym mam ciebie.
-
I przeze mnie jesteś najbardziej narażony. – podsumował sucho Gryfon.
-
To bez znaczenia. Ważne jest to, że...
-
Moglibyście prowadzić rozmowy o życiu o bardziej ludzkiej porze, a nie o siódma
rano? – zajęczał Zabini ze swojego łóżka.
-
I tak zaraz musisz wstać, jak chcesz zdążyć przed Nottem do łazienki! –
odparował Alex. Teo znany był z tego, że potrafił godzinę przesiadywać w
toalecie, przez co często Blaise spóźniał się na zajęcia.
Alex
nie miał tego problemu bo wstawał długo przed współlokatorami.
-
Niby dlaczego? – czarnoskóry Ślizgon usiadł na swoim łóżku.
-
Transmutacja się kłania. Zaczynamy o 8:30.
-
Cholera, masz rację. – Zabini zerwał się z łóżka i szybko zajął łazienkę.
-
Całe szczęście kąpałem się przed snem. – mruknął Davis.
-
A ja miałem ochotę zaprosić cię do siebie na szybki numerek do mnie pod
prysznic. – powiedział Potter i w błyskawicznym tempie podniósł się i
przygniótł towarzysza do łózka. – Dzień dobry! – mruknął mu do ucha i
pocałował.
Davis
nie zwlekał i szybko odpowiedział na pocałunek, przyciągając go bliżej siebie.
Jednocześnie zaczął sunąć rękoma po nagim torsie kochanka. Byli cholernie
spragnieni siebie, a mieli bardzo mało czasu. Alex jęknął głośno, gdy partner
ugryzł go w szyję.
-
Cii! – szepnął Harry uśmiechając się psotnie. – Nie chcemy obudzić Notta,
prawda?
-
Jasne. – brązowooki mruknął i złapawszy w garść czarne włosy przyciągnął partnera
do swoich ust.
Potter
postanowił nie bawić się w delikatność i tym razem ugryzł go w wargę.
-
Mmph... – swoimi ustami stłumił następny jęk Davisa.
Alexander
był dzisiaj strasznie niecierpliwy. Delikatny dotyk sprawił, że się trząsł, a
Harry się z nim tak drażnił.
-
Chodźmy do ciebie bo nie wytrzymam!
-
Jak sobie życzysz.
Harry
wstał z łóżka i mimo widocznej erekcji w szybko zaczął się ubierać. Alexander
wstał i zaczął szukać swojego mundurka, błyskawicznie wdział wszystko na siebie
i łapiąc uszykowaną dzień wcześniej torbę spojrzał nagląco na partnera.
-
Jak się pospieszymy to może zdążymy jeszcze na śniadanie. – Potter zaśmiał się
i rzuciwszy na siebie kameleona, biegiem pognali do wieży Lwów.
Wieczorem
Harry poruszył temat, o którym Alex miał nadzieje, że zapomni. Już został
ostrzeżony przez Deana i naprawdę myślał, że jego chłopak o tym nie wspomni.
-
Alex? – zagadnął go cicho.
Obaj
leżeli na pościelonym łóżku Wybrańca obmyślając strategię ich dalszych
treningów.
-
Mmm? – chłopak nie podniósł głowy znad mapy Zakazanego Lasu.
-
Co się wczoraj wydarzyło?
Chłopak
westchnął i odrzucił wszystko nad czym pracowali na podłogę, usiadł i zapatrzył
się w swoje dłonie, które opierał na kolanach.
-
Było... ciężko – zaczął. – Jeszcze nigdy nie widziałem tak brutalnej walki. Jak
tam wylądowaliśmy to była istna rzeź... Od razu musieliśmy się rozdzielić. Moim
zadaniem była ochrona mugoli. Do czasu aż... – zaciął się.
-
Aż co? – Harry spojrzał na niego z troską i złapał go za dłoń. – Co się stało?
-
Trafiłem na wyklętego. – szepnął Davis. – Walka była cholernie zacięta. Walka?
Jaka walka. - prychnął i zaśmiał się histerycznie. – Nie miałem nawet czasu na
kontratak, ledwie starczało mi sił by się bronić. Już pogodziłem się z myślą,
że go nie pokonam, gdy przez głupi błąd, nieuwagę, ktoś wpadł na mojego
przeciwnika i go rozproszył, tylko tym sposobem udało mi się go pokonać! Tak to
byłoby już po mnie.
Potter
przełknął głośno ślinę. Strach ścisnął go za serce, jednak nie dał po sobie
tego poznać.
-
Najważniejsze, że nic ci nie jest. – szepnął i mocno go przytulił. – Nie
przeżyłbym gdyby coś ci się stało.
W
czwartek wieczorem po raz kolejny odbyła się bitwa. Harry stłumił w sobie lęk o
przyjaciół i poszedł wraz z Nevillem do biblioteki. Od trzech dni co wieczór
spotykali się na sesje nauki i w sumie nie przeszkadzało im to. Potter nie miał
jeszcze czasu zejść do Komnaty, ani zagłębić się w przeszłość Toma. Dopiął na
ostatni guzik plany odnośnie Gwardii, teraz tylko czas wcielić to w życie.
-
Cześć, Harry! – przywitał się Longbottom.
-
Cześć! – odpowiedział i zajął miejsce naprzeciwko.
-
Mam coś dla ciebie – jasnowłosy schylił się do plecaka i wyciągnął z niego
pergamin, podając Wybrańcowi – proszę.
Harry
rozwinął go i przyjrzał się uważnie. Po chwili przeniósł zaskoczony wzrok na
kolegę.
-
Ale tu jest o połowię więcej nazwisk niż poprzednio... – powiedział powoli.
-
Zgadza się! – Neville przytaknął. – Wszystkich sprawdziłem dokładnie i
poinformowałem. Musisz tylko dać znać kiedy spotkanie.
Potter
kiwnął głową, nagle nie mogąc wykrztusić słowa.
-
I... Harry?
-
Tak?
-
Nie ma tu Ślizgonów, nie bardzo wiedziałem komu mogę zaufać.
-
Zostaw to mnie. – Potter poklepał go po ramieniu. – Już i tak dużo dla mnie
zrobiłeś, dziękuję. - Longbottom zarumienił się. – Bierzmy się teraz do pracy, bo
nie skończymy do północy.
Neville
westchnął i przyciągnął książki do siebie.
-
To co najpierw?
-
Może Transmutacja?
-
Tutaj, szybko! – krzyknął Dean do Alexa i Jake'a, którzy nieśli nieprzytomnego
Phillipa. – Połóżcie go.
Davis
i McCarthy delikatnie położyli przyjaciela na wskazanym łóżku, patrząc na niego
z przerażeniem. Dziś na polu bitwy pojawiło się zdecydowanie więcej wyklętych,
którzy mścili się na swoich pobratymcach za zesłanie ich do więzienia. W polu
ognia jednego z nich niestety znalazł się Strait, nie kończąc za dobrze. Jego
stan był tragiczny.
I
nie tylko jego...
Bitwa,
która odbyła się tego wieczoru przyniosła potworne żniwo. Śmierciożercy
mordowali okrutnie mugoli, podczas gdy wyklęci odpierali ataki wojowników. Wraz
z przybyciem Zakonu Feniksa wszyscy się deportowali, zostawiając rannych i
zabitych na polu bitwy. James odwołał zebranie, które zawsze odbywało się po
bitwie, bo rannych mieli tak dużo, że każda para rąk do pomocy się przydała.
-
Bilans strat? – zapytała niepewnie Naomi Rogers.
-
Na ten moment żyją wszyscy. – westchnął Thomas. – Niewiadomą jest czy ranni
przeżyją, bo niektórzy są w stanie krytycznym.
Pani
Rogers zasłoniła usta dłonią. Szybko jednak się opanowała widząc jak wojownicy
wnoszą kolejnych rannych.
-
Alex, rozbieraj się bo Harry mnie zabije. – Dean pociągnął kolegę na krzesło.
Davis
jęknął niechętnie, ale uległ. Każdy w tej bitwie odniósł jakieś rany, a on
dostał zaklęciem tnącym w plecy, więc były pewnie strasznie pocharatane. Ledwo
stał na nogach gdy bitwa się skończyła, jednak widząc stan Phillipa od razu
oprzytomniał. Teraz gdy napięcie opadło poczuł lekkie zawroty głowy, więc od
razu zajął wskazane miejsce.
-
Straciłeś dużo krwi, jak wrócisz do zamku to marsz do łóżka.
-
Tak jest, panie doktorze. – mruknął i ze skrzywieniem ściągnął szaty.
Dean
aż syknął widząc w jakim stanie są plecy kolegi.
-
Nieźle oberwałeś... – powiedział i zaczął zaklęciem zszywać rany.
-
Było ciężko.
-
I będzie jeszcze gorzej. – koło nich stanął Łapa. - Jak się macie?
-
Bywało lepiej. – mruknął Jake.
Ann,
która podeszła do nich, wymieniła spojrzenia z Deanem.
-
Lepiej się pospieszmy i wracajmy. – zasugerowała.
-
Alex musi zostać na noc! – zaprotestował Dean. – Rany są ledwie zeszyte, jak o
nie nie zadba to zostaną paskudne blizny.
-
Wróćmy do zamku. – poparł Ann omawiany – Zostanę u Harry'ego i tam się mną
zajmiesz.
Thomas
niechętnie się zgodził i rozejrzał się.
-
Gdzie reszta?
-
Megan łata Johna, a Payton szukała Draco, ponoć rozmawiał z ojcem. – mruknął
Black. - Już wszystkich sprawdziłem.
-
Nic mu nie jest? – Ann doskoczyła do ramienia mężczyzny.
-
Komu? – spojrzał na nią z niezrozumieniem. – Draco? – dziewczyna pokiwała
energicznie głową. – Kulał tylko na jedną nogę, poza tym wydawał się być w
porządku.
Potterówna
odetchnęła z ulgą i wzięła się do pracy. Im więcej ludzi otrzyma pomoc zanim
wyjdą tym lepiej.
Po
jakimś czasie do szpitala wszedł James. Rozejrzał się po zatłoczonym
pomieszczeniu i zauważywszy córkę, podszedł do niej.
-
Kochanie, zbierz wszystkich i wracajcie. Przenieście się bezpośrednio do pokoju
Harry'ego.
Dziewczyna
kiwnęła głową i podbiegła do Dena.
-
Musimy wracać. – powiedziała mu i poszła powiadomić pozostałych.
Po
pięciu minutach cała ósemka spotkała się w holu.
-
Złapcie się mnie. – powiedziała Ann, a przyjaciele otoczyli ją. – Przeniosę nas
bezpośrednio do zamku, prosto do pokoju mojego brata.
Zamknęła
oczy, skupiła się na celu i zniknęli.
Tak
jak co wieczór, krótko przed ciszą nocną skończyli. Harry pożegnał się z
Nevillem i ruszył w kierunku gabinetu Nicka. Mężczyzna wśród tygodnia miał
nakaz od króla by pozostać w zamku. Gdyby znikał zbyt często, jeszcze w trakcie
bitew mogliby go posądzić o bycie Śmierciożercą, czego starali się uniknąć.
Zapukał w dębowe wrota i po usłyszeniu zaproszenia wszedł do środka. Właściciel
gabinetu stał twarzą do okna, a dłonie trzymał na parapecie wystukując palcami
nerwowy rytm.
-
Jeszcze nie wrócili? – zapytał cicho Gryfon zamykając drzwi.
-
Nie. – Smith westchnął i odwrócił się – Do szału mnie doprowadza ta bezczynność!
-
Nie tylko ciebie... - mruknął Potter i zajął miejsce naprzeciwko biurka.
Nicolas
westchnął i przeczesał palcami włosy.
-
Nic nam nie da denerwowanie się. – zajął swój fotel i spojrzał na księcia. - Co
cię do mnie sprowadza?
-
Gwardia. – Potter położył dwa pergaminy na biurku. – Mam pełną listę, łącznie
prawie sto osób, nie wliczając Draco, Ann, mnie i ciebie.
-
Aż tyle?
-
Też byłem zdziwiony. – Gryfon wzruszył ramionami.
-
A Ślizgoni? – Smith przyciągnął do siebie pergaminy.
-
Jedna z tych rolek. – Harry machnął ręką. – Wbrew pozorom mała ich cześć jest
zwolennikami Voldemorta. Ku mojemu zdziwieniu tyle samo popleczników ma i w
innych domach. Moje stereotypy zostały całkowicie roztrzaskane.
Nauczyciel
zaśmiał się.
-
A nie zostały zniszczone na szkoleniu?
-
Na szkoleniu nie miałem styczności z żadnym Ślizgonem.
-
A Alex?
-
Alex nie był wtedy jeszcze oficjalnym Ślizgonem.
Smith
zaśmiał się cicho, jednak zaraz spoważniał i przyjrzał się uczniowi.
-
Co z dwójką Weasleów? – zapytał patrząc na listę. – Przy ich nazwiskach widzę
znaki zapytania...
-
Nie mam pojęcia. – przyznał szczerze Harry. - Nie ja z nimi rozmawiałem.
-
A kto? – zdziwił się Nick.
-
Prawdopodobnie Neville. – Potter roześmiał się. – Nie mam pojęcia jakim cudem
tak szybko to wszystko ogarnął i dotarł do właściwych ludzi, ale jestem mu
cholernie wdzięczny.
-
To co teraz planujesz? – mężczyzna wyprostował się w fotelu i spojrzał na
ucznia uważnie.
-
Jutro wieczorem pierwsze spotkanie. – powiedział Harry – Najlepiej koło 21:00.
W sobotę i tak nie ma żadnych zajęć, więc możemy ich przetrzymać.
-
Zamierzasz już coś jutro zacząć?
-
Nie. Chcę żeby to było spotkanie czysto organizacyjne
Smith
kiwnął głową.
-
Coś jeszcze?
-
Tak – zielonooki przyjrzał mu się uważnie. – Znasz jakiś sposób, dzięki któremu
mógłbym im wszystkim wysłać wiadomość?
-
Jasne – mężczyzna rozwinął oba pergaminy. – Jutro na dziewiątą wieczorem? –
upewnił się, a gdy Harry kiwnał głową dotknął oba pergaminy różdżką. – Zrobione.
– powiedział, gdy zalśniły na niebiesko.
-
Jak działa to zaklęcie? – zainteresował się uczeń.
-
Coś zbliżonego do zaklęcia Protemeusza. – Nick mrugnął mu okiem – Prawie na
takiej samej zasadzie działa to, dzięki któremu wzajemnie wysyłamy sobie
wiadomości.
Potter
przytaknął i podniósł się z miejsca.
-
To już wszystko co chciałem, dzięki.
-
Może napijesz się czegoś? – Nick również wstał.
-
Nie, dziękuję.
-
Harry...
-
Nie, Nick! – Potter spojrzał na niego ze złością. – Nie powinieneś tego robić,
sam dobrze o tym wiesz. Jeśli nie uszanujesz tej granicy nasze relacje powrócą
do tych z ostatniego roku szkolenia! – nie dając mu czasu na odpowiedź wyszedł
na korytarz.
Dopiero
gdy drzwi się za nim zamknęły odetchnął głęboko. Miał się przecież nie
denerwować. Udał się powoli w kierunku Pokoju Wspólnego. Wiedział, że jego przyjaciół
może jeszcze nie być w zamku, więc musiał się czymś zająć, żeby nie myśleć.
-
Gdzie Neville? – zapytał Colina Creevey, wypatrując go w tłumie Gryfonów.
-
W dormitorium. – odpowiedział chłopak i śmiejąc się radośnie rzucił. – Dostałem
zaproszenie! Na pewno się zjawię!
-
Colin, ciszej! – warknął Harry. – To jest tajne, nie pamietasz?
Chłopak
zakrył dłonią usta.
-
Przepraszam!
Potter
pokręcił głową.
-
Do jutra, Colin. – poklepał go po ramieniu i wyminął, ruszając w górę schodów,
po których nie chodził od czterech miesięcy.
Zapukał
do drzwi i wszedł do środka. W pomieszczeniu zastał tylko trzy osoby.
Najbardziej zdziwił się widząc Hermionę siedzącą po turecku na łóżku Deana.
-
Hej – szepnął – mogę?
-
Jasne. – Seamus przesunął się na łóżku robiąc mu miejsce. – Dostaliśmy
wiadomość – poinformował go podnosząc malutki zwitek pergaminu.
-
Przyjdziecie?
-
Nie musisz pytać. – Longbottom uśmiechnął się do niego.
-
A ty, Hemiono? – zagadnął dziewczynę, która siedziała ze spuszczoną głową.
-
Jasne, że przyjdę. – szepnęła.
Harry
przyjrzał jej się uważnie. Wyraźnie zmizerniała. W ogóle nie przypominała
dawnej siebie. Zdał sobie sprawę, że nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio
dziewczyna była aktywna na lekcjach. Wyraźnie przycichła. W pokoju Wspólnym jak
ją widział to była sama w otoczeniu książek, do nikogo się nie odzywała, także
troszkę się zdziwił widząc ją tutaj.
-
Jak się trzymasz? – zapytał jej.
-
Bywało lepiej... – wzruszyła ramionami.
Postanowił
nie drążyć tematu. Jutro na forum wszystkich członków zamierzał ją prosić o
pomoc w jednej rzeczy. Da jej kredyt zaufania bo nie mógł patrzeć na jej
cierpienie. Miał nadzieje, że dziewczyna go nie zmarnuje.
-
Harry, opowiesz nam jak będą wyglądały zajęcia? – zapytał z zapałem Finnagan.
Potter
uśmiechnął się do kolegi.
-
Jasne.
Godzinną
już dyskusje przerwało wejście Deana.
-
Stary, gdzieś ty był? – zapytał go Seamus, przerywając Neville'owi w połowie
słowa.
-
Z Payton. – Thomas wymienił z Potterem porozumiewawcze spojrzenie.
-
Uuuu! – Seamus zagwizdał. – I jak...?
-
To ja już będę się zbierał. – Harry przerwał mu zanim się zapędził. – Jutro
piątek, trzeba wstać na zajęcia a już jest po północy.
-
Tak, ja też już pójdę. – Granger zerwała się na nogi i niemal podbiegła do
drzwi.
-
Do jutra, chłopaki! – Wybraniec podał każdemu z nich rękę i wyszedł na
korytarz.
Hermiony
już nie było widać, więc sam powoli zaczął zmierzać w dół. Ciekawiło go jak
poszła bitwa.
Dean
wydawał się być w porządku, a inni? Miał nadzieję, że spotka Ann we wspólnym,
żeby dowiedzieć się nieco więcej. Strasznie się martwił o przyjaciół z drużyny,
a w szczególności o jednego brązowowłosego diabła. Kusiło go, żeby iść do
niego, ale wiedział, że nie może tak co noc się wkradać do dormitorium
Ślizgonów.
W
Pokoju Wspólnym niestety nie zastał siostry, więc zrezygnowany poszedł spać.
Otworzywszy jednak drzwi do swojej komnaty stanął jak wryty. W pokoju świeciło
małe światło, a na jego łóżku, pogrążony we śnie, leżał Alex. Jednak nie to
przyprawiło go o wstrząs, a fakt, że chłopak był w samych spodniach, a całe jego
plecy były owinięte białym bandażem. Davis leżał na brzuchu oddychając
spokojnie, więc Potter po cichu podszedł do łóżka. Gdy był już blisko zauważył
opróżnioną fiolkę eliksiru przeciwbólowego i spokojnego snu, a obok tego
złożoną kartkę papieru. Zainteresowany sięgnął po nią.
Harry!
Alex oberwał porządnie zaklęciem tnącym. Jego plecy w tej chwili przypominają sieczkę, więc zostaw go w tej pozycji, jakiej aktualnie się znajduje. Rany powinny zagoić się przez noc, ale rano przesmaruj je maścią i zrób mu nowy opatrunek bandażem nasączonym dyptamem, bo inaczej zostaną blizny. Maść masz na stoliku nocnym, a bandaż moczy się w dyptamie w Twojej łazience.
Alex oberwał porządnie zaklęciem tnącym. Jego plecy w tej chwili przypominają sieczkę, więc zostaw go w tej pozycji, jakiej aktualnie się znajduje. Rany powinny zagoić się przez noc, ale rano przesmaruj je maścią i zrób mu nowy opatrunek bandażem nasączonym dyptamem, bo inaczej zostaną blizny. Maść masz na stoliku nocnym, a bandaż moczy się w dyptamie w Twojej łazience.
Dean
Potter
westchnął ciężko. Pozostało mu czekać za wyjaśnieniami do rana.
Alexander
przeciągnął się z głośnym westchnięciem, zaraz jednak skrzywił się i jęknął z
bólu, czując ciągnięcie skóry na plecach.
-
Ostrożnie – usłyszał z boku, więc otworzył oczy.
-
Usiądź, ale powoli – poprosił go Harry.
-
Dlaczego nie leżysz obok mnie? – zainteresował się chłopak, jednak spełnił
polecenie.
-
Nie mogłem spać widząc cię w takim stanie. – szepnął Gryfon i zaczął rozwijać
bandaż.
-
Nie spałeś całą noc? – zdziwił się Ślizgon.
-
Nie mogłem.
-
Harry!
-
Jak bitwa? – Potter zmienił temat, zaczynając rozsmarowywać maść na plecach
partnera.
-
Ciężko – Davis przełknął ślinę. – Tym razem wszyscy przeżyli bitwę, ale... –
zaciął się i pokręcił głową.
-
Ale? - Gryfon ponaglił go, patrząc na niego w przerażeniu.
-
Ale mogą umrzeć w każdej chwili. – szepnął. - Stan niektórych jest ciężki.
Zapadła
cisza. Potter starał się powstrzymać drżenie dłoni po zasłyszanych informacjach
jednak, widząc stan pleców chłopaka, w które wciąż wcierał maść było ciężko.
Rany mimo że zagojone, odznaczały się krwistą czerwienią na jasnych plecach
partnera. Przełknął ciężko ślinę i sięgnął po świeży bandaż, który całą noc
moczył się w wywarze z dyptamu. Przez chwilę trwała cisza, jednak gdy kończył nakładać
opatrunek, odezwał się.
-
Kto?
Nie
musiał mówić więcej.
-
Mało z tych ludzi znam...
-
Davis, nie kręć.
Alexander
przełknął ślinę i odwrócił wzrok.
-
Phillip.
Harry
zamarł, gdyby nie to, że siedział to byłby upadł, czując jak jego nogi drżą.
-
Jak? – wyszeptał zamykając oczy.
-
Nawet nie wiem, znalazłem go ledwo oddychającego i natychmiast przetransportowaliśmy
go do szpitala.
-
Co z nim?
-
Nie wiadomo. – szepnął Ślizgon. - Jego stan jest krytyczny.
-Wyjdzie
z tego?
-
Musimy w to wierzyć.
Podczas
śniadania sowy przyniosły Proroka Codziennego informując uczniów o wydarzeniach
z dnia poprzedniego. Na sali zapanowało poruszenie, jedna z uczennic zemdlała,
inna wybuchła płaczem, nikt nie był tego ranka spokojny. Pomona Sprout
wyprowadziła jedną ze swoich wychowanek zapłakaną z sali i dla wszystkich ten
przekaz był jasny.
-
Zginęli rodzice Lindy. – powiedział na głos Denis Creevey, to o czym wszyscy
myśleli. – Jest załamana bo nie wie co z jej starszym bratem, który
pomieszkiwał w domu.
Potter
odsunął od siebie talerz i wymienił spojrzenie z siostrą.
-
Mam dość tej bezczynności! – szepnął – Czuję się taki bezsilny.
-
Uspokój się. – mruknął Steven grzebiąc w talerzu, on też nie miał ochoty na jedzenie.
– Wszystko się ułoży.
-
Miejmy nadzieję.
-
Co z Phillipem? Macie jakieś wieści? – zagadnęła cicho Megan, nachylając się
nad stołem.
-
Bez zmian. – odpowiedziała Ann. – Mama informuje mnie na bieżąco.
-
Dasz mi znać, jak co? – zapytał jej brat.
-
Nie musisz o to prosić. – Ann uśmiechnęła się słabo i złapała dłoń brata przez
stół. – Harry, Phillip jest teraz pod opieką najlepszych uzdrowicieli w
Królestwie. Twój stan też był krytyczny po zatrutym sztylecie, a ci pomogli,
musimy wierzyć, że i jemu pomogą. Zobaczysz, jeszcze trochę a Phil otworzy
oczy!
-
Dziękuję. – Potter czuł jak do jego serca wkrada się nadzieja.
Musiał
wierzyć, że będzie lepiej!
Rozdział poprawiony 26.02.2018
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ciężko jest, śmierciożercy mają po swojej stronie wyklętych, dobrze że Harry uczy się z Neville jak widać było to potrzebne był samotny...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza